poniedziałek, 30 stycznia 2012

Czytajmy książki lokalnych pisarzy! Warto!

Czytacie książki pisarzy pochodzących z Waszych miast? Czasem wydaje mi się, że trochę zapominamy o lokalnych twórcach. Popularniejsze są wydawnictwa mające dużą, ogólnopolską promocję i podpisane znanym nazwiskiem. Niezbyt chętnie sięgamy po powieści czy poezję zapakowane w mniej atrakcyjną okładkę i dostępne tylko w wybranych, księgarniach na terenie miasta. Myślę, że w miarę możliwości powinniśmy to zmieniać i wspierać literaturę, która powstaje na „lokalnych podwórkach”. Może pozwoli, to lepiej poznać  nam nasze małe ojczyzny? Ja obiecuje sobie dziś, że uważniej przyjrzę się temu co wychodzi spod piór radomian. Pierwsza w kolejce „Paczka radomskich” Marcina Kępy i Ziemowita Szczerka

Do napisania tej notki zainspirował mnie tekst Mieczysława Szewczuka:

„Czytajmy książki radomskich pisarzy! Naprawdę Warto!”

niedziela, 29 stycznia 2012

"W ciemności" kontra "Dziewczynka w zielonym..."

O filmie „W ciemności” napisano i powiedziano bardzo dużo. Wiele osób może mieć już tego dość, ale mimo wszystko zdecydowałam się skreślić parę zdań na jego temat.

Gdy usłyszałam, że najnowszy obraz Agnieszki Holland jest „mocny”, trochę bałam się iść do kina. Zawsze bardzo przeżywam produkcje dotyczące II wojny światowej. Przerażające sceny widziane na dużym ekranie zostają w mojej głowie na długo. Gdy jeszcze pomyślę, że te straszliwe czasy były zaledwie kilkadziesiąt lat temu, że moi dziadkowie usieli się zmagać z tamtą rzeczywistością, to moje ciało przechodzi dreszcz. Nie mogłam jednak przegapić okazji, aby nie skonfrontować filmu z książką „Dziewczynka w zielonym sweterku”. To m.in. na jej podstawie powstał scenariusz.

Jakie są moje wrażenia po wizycie w kinie? „W ciemności”, to dobry film, ale nie podzielam zachwytów recenzentów i dziennikarzy. Jestem świeżo po lekturze „Dziewczynki…” i zapewne to ma duży wpływ na moją ocenę. Wspomnieniami Krystyny Chiger jestem zachwycona. Książka ma niezaprzeczalny klimat, a narracja prowadzona z punktu widzenia kilkuletniej dziewczynki pozwala nam spojrzeć na wojnę z zupełnie innej perspektywy. W obrazie Agnieszki Holland tego brakuje, chociaż zdaję sobie sprawę, że film rządzi się swoimi prawami, a książka była jedynie inspiracją. Chcę jedynie pokazać jak zmienia się odbiór dzieła kinowego, gdy wcześniej przeczyta się jego literacką inspirację.

Akcja „W ciemności” zbudowana jest wokół Poldka Sochy, który pomagał lwowskim Żydom przez 14 miesięcy ukrywać się w kanałach. To on jest bohaterem. Poznajemy jego życie, rodzinę, znajomych oraz moralne dylematy. Niestety w przeciwieństwie do książki rodzina Chigerów jest na drugim, a nawet trzecim planie. Mała Krysia to tylko jedna z wielu bohaterów, a jej ojciec nie jest już odważnym pełnym energii mężczyzną. To starszy człowiek przypominający raczej dziadka.

Życie w kanałach grupki lwowskich Żydów zaprezentowane zostało bardzo realistycznie. Jednak wielowątkowość filmu , pokazywanie świata pod i nad linią bruku tworzy złudzenie, że przebywają oni tam tylko chwilę, a sama egzystencja w podziemiach miasta, nie jest tak koszmarna jak mogłoby się wydawać. Reżyserka pokazuje sceny gotowania, rozmów, wspólnych zabaw dzieci. Jest brudno, śmierdząco, ale dość bezpiecznie. Socha przynosi jedzenie, z wodą jest ciężej, ale nikt nie strzela. Może dłuższe skupienie się na codziennym funkcjonowaniu uciekinierów, byłoby dla widza nudne. Pomogłoby jednak przybliżyć nierealność sytuacji w jakiej się znaleźli i linearlność czasu

„W ciemności” jest wiele nowych wątków i postaci, a losy niektórych osób poznanych w książce zostały zmienione. W czasie projekcji łapałam się często na tym, że analizowałam, która historia jest nowa, dlaczego została dodana lub rozbudowana. Nie zawsze wypadało to na korzyść filmu.

I już na zakończenie. Może zabrzmi to źle, ale w „W ciemności”, to po prostu kolejny film o holokauście. Piękny, pokazujący nietypową historię lwowskich Żydów, ale przecież wielu ludzi, którzy przeżyli piekielne czasy  wojny mogłoby się z nami podzielić równie okropnymi wspomnieniami. Na mnie większe wrażenie wywarł „Pianista”. Film Holland należy jednak obejrzeć, bo tego typu kino jest potrzebne chociażby do tego, aby na chwilę się zatrzymać i poddać refleksji nad tym jak bardzo jest nam dobrze.


PS Robert Więckiewicz gra rewelacyjnie, a slang lwowskiej ulicy, którym się posługuje dodaje mu dużo filmowego uroku.

PS2 Film nie ma szans na tego nieszczęsnego Oscara. Ale może to i dobrze. Mam dość podniecania się przez media nominacją w trzeciorzędnej kategorii, w nagrodach przyznawanych Amerykanom przez Amerykanów.

Milla Bańkowicz i Robert Więckiewicz
Robert Więckiewicz

wtorek, 24 stycznia 2012

Krysia „Dziewczynka w zielonym sweterku”

"Dziewczynka w zielonym sweterku"
Piękna i przerażająca - taka jest książka Krystyny Chiger „Dziewczynka w zielonym sweterku”. Dawno nie czytałam tak poruszającej historii, która mieszałaby w sobie tyle sprzecznych emocji. Świat, o którym opowiada nam autorka jest przerażający. Najpierw Rosjanie odbierają jej ojcu sklep (główne źródło utrzymania), a potem Niemcy sprowadzają całą rodzinę do roli zwierząt tylko dlatego, że są Żydami. 

Przez pierwsze lata wojny żyje w ciągłym strachu. Całe dnie spędza sama z bratem Pawełkiem, bo rodzice pracują przez wiele godzin dla kawałka chleba. Gdy terror hitlerowców się nasila oboje chowają się w ciemnych skrytkach wymyślanych przez ojca . Jak się później okaże, nie było to najstraszniejsze co mogło spotkać rodzeństwo. Gdy Niemcy decydują się na ostateczną likwidację lwowskiego getta cała rodzina Chigerów decyduje się na ukrycie w kanałach. Początkowo towarzyszy im jeszcze spora grupa ludzi. Ostatecznie z różnych powodów, których nie będę tu zdradzać zmniejszy się ona do kilkunastu osób. Jak udaje im się przeżyć przez 14 miesięcy w cuchnących podziemiach miasta? Jest to walka o każdy dzień, każdą godzinę. Oczywiście nie byłoby to możliwe gdyby nie grupa kanalarzy z Leopoldem Sochą na czele. To oni przynoszą im każdego dnia jedzenie. Robią to oczywiście za pieniądze. Ale gdy zacznie ich brakować nie zostawiają swoich podopiecznych.

Opisy, które możemy znaleźć w książce Krystyny Chiger są wręcz naturalistyczne. Ale autorka nie mogła inaczej przedstawić tego co ją spotkało w dzieciństwie. Ten świat początku lat 40. XX w. taki był. Człowiek człowiekowi stał się wrogiem, panował terror i nienawiść do drugiej osoby. Jak to się stało, że dorosła już kobieta opisała tak wiele szczegółów z czasów kiedy miała zaledwie kilka lata? Mała Krysia miała zwyczajnie doskonałą pamięć. Wzmogły ją też zapewne tragiczne wydarzenia. Tata nazywał ją nawet „pułapką, siecią”, w którą wpadał najmniejszy detal. W pułapkę tę złapał się m.in. obraz ojca, który stał już niemal przy szubienicy, babci wepchniętej na ciężarówkę z innymi Żydami i wywiezionej do obozu zagłady czy wieczór z muzyką z gramofonu, do której przerażeni Żydzi mieli tańczyć w przeddzień likwidacji getta, 1 czerwca 1943 r. Najwierniej jednak oddała obraz życia w kanałach Lwowa pełnego robaków, szczurów, cuchnących ścieków i przerażającego zimna

Dziś Krystyna Chiger jest jedyną żyjącą z jedenastu ocalonych „Żydów Sochy”, którzy wyszli na powierzchnię w lipcu 1944 r. Napisałam na początku, że jej opowieść jest pełna sprzecznych emocji. Dlaczego? Bo strach, ból łączył się z olbrzymią miłością jaką darzyła się rodzina Chigerów. Robili wszystko, aby razem przetrwać ten nieludzki czas. Nie tylko dorośli się poświęcali. Dzieci także musiały szybko dorosnąć i żyć według nowych zasad bez słowa sprzeciwu. Wyjątkowe relacje zrodziły się także pomiędzy pozostałymi uciekinierami mieszającymi w kanałach. Byli jak duża rodzina. Wielu z nich już na powierzchni stworzyło prawdziwe związki.

Krystyna Chiger napisała swoje wspomnienia po angielski i wydała jako „The Girl In the Green Sweater”. Dopiero później zostały przetłumaczone na język polski, a wszelka zbieżność tytułu z książką Romy Ligockiej „Dziewczynka w czerwonym płaszczyku” jest zupełnie przypadkowa.

Rodzina Chigerów po wojnie /// zdjęcie pochodzi ze strony www.gazetakrakowska.pl
PS Tytułowy zielony sweterek nadal istnieje i można go oglądać na wystawie w Muzeum Holokaustu w Waszyngtonie.

sobota, 21 stycznia 2012

"Paper Mint. Magazyn o książkach" z Mellerami

W księgarniach (Matrasie i Empiku) jest już nowy "Paper Mint.  Magazyn o książkach". Na okładce moja ulubiona para Anna Dziewit i Marcin Meller. Zawsze bardzo lubię ich słuchać i oglądać, chociaż zwykle pojawiają się w mediach oddzielnie. Jak zapewne wiecie, ładniejsza połowa tego duetu opowiada w radiu i telewizji o książkach, a druga połówka jest redaktorem naczelnym Playboya i prowadzi z powodzeniem „Śniadanie mistrzów”. Joannie Laprus-Mikulskiej opowiadają o swoich ulubionych książkach, pisarzach, nietypowych miejscach gdzie trzymają wyjątkowe wydawnictwa oraz jak to jest "pracować w literach." Miło jest przeczytać wywiad nie będący spowiedzią z życia prywatnego.

W środku wiele ciekawych tekstów nie skonsumowanych jeszcze przeze mnie, ale na pewno mi nie umkną. Jedyną ich wadą są  mało informacyjne lidi. Wiem, że to gazeta lifestylowa, a nie dziennik, jednak dobrze byłoby, aby redakcja zwróciło na to uwagę. Chciałabym wiedzieć o czym jest tekst zanim się do niego zabiorę. 








niedziela, 15 stycznia 2012

Michael Shumacher "The Edge Of Greatness"

Męski punkt widzenia czyli recenzja Łukasza...

"The edge of greatness"
Moją przygodę z biografiami mistrzów nowożytnego sportu kontynuowałem z książką, której bohaterem był jeden z moich największych młodzieńczych idoli, król ulubionej przeze mnie Formuły 1 – Michael Schumacher. Postać siedmiokrotnego mistrza świata wziął pod lupę James Allen, znany brytyjski komentator i publicysta związany ze sportami motorowymi. Ponadtrzystustronicowy „Michael Schumacher: The Edge of Greatness” (co można przełożyć jako „Na skraju wielkości”) to według mnie jedna z najlepszych tego typu książek w ostatnich latach. A na pewno jedna z bardziej wyczerpujących.

Allen postawił sobie w niej za cel odnalezienie i pokazanie Schumachera prawdziwego, bez sugerowania się dwiema medialnymi twarzami Niemca: wzorowego ojca rodziny, ale i torowego brutala, oprócz oczywistego geniuszu znanego także z zajeżdżania drogi rywalom czy celowego powodowania kolizji (za co z hukiem wyleciał z mistrzostw świata 1997). Jak każdy biograf, autor stara się dotrzeć do źródeł sukcesu „Schumiego”, obszernie opisując jego drogę do mistrzostwa.

Każdy z rozdziałów to wciągająca przygoda związana z konkretnym etapem kariery Schumachera. Allen dotarł do ludzi, z którymi M.S. współpracował na samym początku wyścigowej drogi, gdy jako dziesięcioletni chłopiec samotnie przemierzał kraj w drodze z wyścigu na wyścig, z braku funduszy śpiąc gdzie popadnie i jedząc, co popadnie, oraz tych, z którymi Michael dotarł na sam szczyt i być może bez wsparcia których nigdy na tym szczycie by się nie znalazł. Rozmawiał z przyjaciółmi i rywalami z toru. Z rodziną i współpracownikami.

Z książki wyłania się słodko-gorzki obraz Schumachera. Allen nie stawia Niemcowi pomnika ze spiżu, w kilku miejscach otwarcie go krytykując ale mimo to na każdym kroku podkreślają ogromną konsekwencję, pracowitość i „zespołowego ducha”, które to cechy Michael wyniósł z małego toru kartingowego w rodzinnym Kerpen, a których nie zmieniły tytuły ani ogromne (Schumi to pierwszy sportowiec-miliarder w historii) pieniądze. Fascynująco czyta się opowieści o jego trudnej relacji z Ayrtonem Senną, filozofii stojącej za przejściem do Ferrari czy nieustannym, graniczącym z pedantyzmem dążeniem do perfekcji pod każdym względem. Przykleiło mu to łatkę aroganta, ale w konsekwencji przemieniło kierowców-dżentelmenów w profesjonalnych atletów.

I tylko sam Schumacher zepsuł nieco autorowi puentę, w 2010 roku niespodziewanie powracając do wyścigów. Erraty jednak nie potrzeba: i bez niej „The Edge of Greatness” jest kompletną, świetnie napisaną biografią nie tylko dla miłośników Formuły 1 ale sportu ogólnie - zwłaszcza tych, których oprócz rywalizacji interesuje wymiar czysto ludzki. Jedyną wadą książki dla mniej kosmopolitycznego czytelnika jest to, że jak do tej pory nie została przetłumaczona na język polski. Nikt jednak nie mówił, że droga na „krawędź wielkości” jest prosta. Mocno polecam.

środa, 11 stycznia 2012

Kaczor Donald dał czadu. Nowa odsłona bohatera

Kaczora Donalda bardzo dobrze pamiętam z dzieciństwa, ale w takiej odsłonie go jeszcze nie widziałam. Producenci zapałek mieli w sobie dużo czarnego humoru. Dobrze, że napisali, aby chronić je przed dziećmi. Jeszcze jakiemuś maluchowi przyszło by do głowy, aby razem z Donaldem dać czadu. :)



sobota, 7 stycznia 2012

Kameralny „Na ratunek” Nicholasa Sparksa

"Na ratunek"
Powieść „Na ratunek” Nicholasa Sparksa była dla mnie zupełną tajemnicą. Może wstyd się przyznać, ale nigdy wcześniej nie słyszałam o tym autorze. Gdy po lekturze przejrzałam jego dorobek, skojarzyłam książkę „I wciąż ją kocham” z tego tylko powodu, że w polskich kinach mogliśmy oglądać jej filmową adaptację. Później dowiedziałam się też, że na podstawie jego twórczość zrealizowano obraz „List w butelce” z Kevinem Costnerem. Sam Sparks uśmiechający się z okładki, nie zachęcał mnie też do zatopieniu się w świecie wymyślonych przez niego bohaterów. Wyglądał dla mnie na niezbyt rozgarniętego, amerykańskiego gogusia. Ale niezrażona nieznanym wzięłam się do czytania i… bardzo pozytywnie się zaskoczyłam.

Dawno nie obcowała z tak kameralną powieścią, nie zabrudzoną zbędnymi ozdobnikami. Pisarz jest w niej bardzo blisko ludzi, ich problemów i emocji. Pokazuje świat czarno-biały, a tylko czasem wkradają się szarości. Główną bohaterką jest Denise, młoda kobieta samodzielnie wychowują kilkuletniego synka Kyle’a, cierpiącego na zaburzenia mowy. Ze względu na chorobę syna, rezygnuję z pracy nauczycielki i całe dnie spędza z nim, ucząc go mówić. Prowadząc taki tryb życia jedyne zajęcie jakie może wykonywać jest praca kelnerki w pobliskim barze. Nie narzeka jednak na swoje życie. Akceptuje, to co daje jej los. Pewnego dnia, w czasie burzy nieszczęśliwie rozbija auto. Wystraszony Kyle wysiada z samochodu i gubi się w lesie. Odnajduje go strażak ochotnik - Taylor. Jak można się domyślić, tak rozpoczyna się ich skomplikowane uczucie. 

Nicholas Sparks
W ostatnich latach bardzo popularne stały się książki, których akcja dzieje się w tętniących życiem metropoliach. Małe miasteczka, wsie są dla autorów mało inspirujące, dają niewiele możliwości rozegrania akcji powieści. Sparks ma inne zdanie na ten temat. „Na ratunek” toczy się wolno, w niewielkim mieście w USA. Główne postaci nie prowadzą rozrywkowego trybu życia. Żyją spokojnie w swoich małych światach. Dzięki temu podczas lektury my sami możemy się lekko wyciszyć i chwilę pomyśleć nad własnym życiem. Mylą się jednak ci, którzy sądzą teraz, że powieść jest nudna. Emocji pozytywnych i negatywnych oraz zwrotów akcji w niej nie brakuje. Pisarz bardzo sprawnie kreśli momenty napięcia, przeplatane uspokajającą sielanką. Ostrzegam, że w czasie lektury u osób bardziej wrażliwych mogą w oczach pojawić się łzy.  

„Na ratunek” polecam każdemu, kto ma ochotę na prostą, wzruszającą literaturę, która nie jest nielogiczną słowną watą.

poniedziałek, 2 stycznia 2012

Ewa Stec i jej "Klub Matek Swatek"

„Klub Matek Swatek” Ewy Stec, to naprawdę przyjemna książka. Nic więcej nie mogę o niej napisać, bo w tego typu wydawnictwach właśnie o to chodzi. Dała mi trochę uśmiechu, gdy humor nie dopisywał i odrobinę radości po ciężkim dniu pracy. Życia mojego na pewno nie zmieniła, nie przyczyniła się też, do żadnej głębszej refleksji.

Książka zawiera elementy komedii, kryminału i może trochę romansu, ale naprawdę w aptekarskich ilościach. W trakcie jej czytania na nudę nie można narzekać. Bohaterki ciągle gdzieś "biegną", mają coś do załatwienia lub spotykają na swojej drodze ciekawe indywidua. Czasami irytujące są bardzo krótkie rozdziały, przeplatające wątek głównej bohaterki Ani z działaniami Klubu Matek Swatek. Z drugiej jednak strony nadają powieści dużo energii. Strony same przekładają się w palcach.

Nie będę opisywać fabuły, bo można ją bez problemy znaleźć w necie, a ja też się trochę obawiam, że mogę Wam zdradzić zbyt wiele. Chociaż książka i tak jest dosyć przewidywalna od samego początku.

O minusach nie wspomnę, bo „Klub Matek Swatek” był tym czego oczekiwałam od "babskiej powieści". Chociaż w sumie jeden bym znalazła. Główna bohaterka jest nauczycielką. A ja nie przepadam za tą grupą zawodową. Dlaczego? Bo ciągle narzeka i narzeka gdy innym naprawdę bywa gorzej.