środa, 27 czerwca 2012

Mariusz Szczygieł wie gdzie można zrobić raj

Mariusz Szczygieł kolejną książkę o Czechach napisał z wielkiej miłości do tego kraju i jego mieszkańców. Jego fascynacja, fascynuje mnie tak bardzo, że nie mogłam nie przeczytać „Zrób sobie raj”.

Przez pierwsze strony byłam lekturą trochę zawiedziona. Porównywałam ją do reportażu „Gottland”, który wyjątkowo przypadł mi do gustu i na tym blogu pisałam o nim w samych superlatywach. Jednak im dalej w las, tym było ciekawej. „Zrób sobie raj” to książka o współczesnych Czechach. Opowieść o narodzie, który potrafi się cieszyć z życia i odganiać zbędne smutki. 

Mariusza Szczygło chyba najbardziej fascynuje ateizm naszych sąsiadów. Zadaje im wprost pytanie „Jak się państwu żyje bez Boga?” i otrzymuje wiele interesujących odpowiedzi. Udaje mu się też usłyszeć coś o Polakach, jako ludziach uwięzionych w bezmyślnej, religijnej tradycji. Chwilami książka to rodzaj lustra, w którym możemy odbić naszą katolicką zabobonność. Dużo uwagi poświęca wizycie Benedykta XVI, który jest dla Czechów tylko i aż przywódcą innego państwa. Gdy przyjeżdża do ich kraju, nie witają go na ulicach - wręcz przeciwnie - niektórzy nawet protestują. W reportażu jest bardzo ciekawy rozdział poświęcony rzeźbiarzowi, Davidowi Černie, którego twórczość w naszej przestrzeni publicznej zapewne nigdy by nie zaistniała. Dlaczego? Bo dla Polaków byłaby zbyt obrazoburcza. 

Mnie szczególnie zainteresował temat pochówków, do których Czesi mają coraz „luźniejszy” stosunek. Zdarza się tam bowiem, że rodzina nie odbiera urn z krematoriów, nie chce brać udziału w uroczystości wstawienia prochów do kolumbarium lub w ogóle nie urządza pogrzebu. Często ludzie zanim odejdą z tego świata proszą w swej ostatniej woli, aby nie urządzać im wystawnej stypy, nie przygotowywać żadnych uroczystości. Jest to dowód na to, że cieszą się życiem. Szkoda im czasu na zamartwianie się tym, co stanie się z ich prochami. 

Muszę przyznać, że wyłaniający się z reportażu Szczygła obraz naszych sąsiadów bardzo pozytywnie mnie zaskoczył. Chętnie poznam kiedyś jakiegoś Czecha. Czuję, że na pewno znalazłam bym z nim wspólny język, bo światopoglądowo jestem do tego narodu bardzo podobna.

poniedziałek, 11 czerwca 2012

Liryczna "Pasja według św. Hanki" Anny Janko

Dostałam kiedyś w prezencie książkę „Dziewczyna z zapałkami”. Byłam wtedy kilka lat młodsza, na pewno trochę głupsza i powieść Anny Janko nie przypadła mi do gustu. Nieprzeczytana, znalazła swoje stałe miejsce na półce. Niedawno także jako podarunek otrzymałam „Pasję według św. Hanki”, najnowsze dziecko tej samej autorki. Tym razem lekturę ukończyłam i jestem z niej bardzo zadowolona. Zachwyciła mnie szczególnie swoją poetyką. Chwilami wydawało mi się, że czytam wiersz zapisany prozą. Janko bawi się słowami, ma nad nimi władzę. Kreuje swoje światy, w które musimy się powoli wgryźć. Ale gdy się już do nich dostaniemy, uczucie przypomina błogie nasycenie. Jest to prawdziwa uczta dla zmysłów. 

Kim jest główna bohaterka? Hanka zbliża się czterdziestki, ma dwoje dzieci i dusi się w małżeństwie. Gdy myśli, że może być już tylko gorzej, na jej drodze staje Mat. Między dwojgiem dojrzałych ludzi rodzi się olbrzymia fascynacja, namiętność, ale też poczucie winy i niespełnienie. Ona cały czas jest rozdarta pomiędzy dotychczasowym życiem, bezpieczną przystanią, a nową miłością. Nie wie, w którym kierunku powinna pójść. Jako od dojrzałej kobiety wymagamy od niej racjonalnego myślenia. Hanka jest jednak bardzo chaotyczna, co chwilę zmienia decyzję. Rzuca się raz w ramiona Mata, raz w ramiona męża. Kogo wybierze?

Zgadzam się ze słowami, które przeczytałam w materiałach promocyjnych: „Autorka opisuje z przenikliwością, niezwykłą dynamiką, dramat miłości i udowadnia, że polszczyzna jest w stanie unieść temat erotyki i seksu.” Dlatego w trakcie czytania na pewno nie można się nudzić. Mocnych scen nie brakuje, ale są one prawie zawsze bardzo liryczne. „Pasja według św. Hanki” nie jest więc lekturą dla osób ceniących w powieściach twardy realizm. One na pewno zmęczą się czytaniem opisów wewnętrznych przeżyć głównej bohaterki.

niedziela, 10 czerwca 2012

Saga o Mordimerze Madderdinie Jacka Piekary

Męski punkt widzenia czyli recenzja Łukasza

Jacek Piekara to jeden z tych polskich fantastów, których cenię najbardziej, a ich twórczość najbardziej do mnie trafia. Sztandarowym przykładem jest tak zwany „cykl inkwizytorski”. To seria książek o Mordimerze Madderdinie, licencjonowanym inkwizytorze Jego Ekscelencji, Biskupa Hez-Hezronu. Składa się on z ośmiu tomów opowiadań przybliżających nam alternatywny świat średniowiecza.

Piekara na dzień dobry pokazuje, że nie brakuje mu wyobraźni do kreowania tła akcji. W świecie Mordimera Jezus nie umarł na krzyżu, ale zstąpił z niego, dobył płonącego miecza i surowo ukarał wszystkich, którzy w Niego nie uwierzyli. Wiary w tym świecie strzeże Święte Officjum, bez wytchnienia tropiące i obchodzące się bez litości z odstępcami od wiary w Boga: czarownikami, heretykami czy demonologami. Choć Madderdin widzi to inaczej. W jego oczach zadaniem inkwizytora nie jest odebranie grzesznikowi życia, ale doprowadzenie do tego, by w oczyszczającym ogniu płonącego stosu odnalazł Bożą miłość i z serca dziękował za zadane mu cierpienia, które pozwoliły mu ocalić nieśmiertelną duszę.

Kolejne tomy cyklu pokazują inkwizytora na różnych etapach kariery: jako młodego, świeżo upieczonego adepta Akademii, który odbiera pierwsze przydziały na prowincji (seria „Ja, Inkwizytor”) lub doświadczonego wyjadacza i zaufanego samego biskupa Hez-Hezronu („Sługa Boży”, „Młot na czarownice”, „Miecz aniołów”, „Łowcy dusz”). Powstała także powieść „Płomień i krzyż”, opowiadająca o dzieciństwie przyszłego pogromcy demonów.

Opowiadania, mimo iż w pewnym stopniu schematyczne, są wciągające, dynamiczne, kuszą czytelnika świetnie przedstawionym światem i wyrazistymi postaciami. Największym magnesem jest tu oczywiście sam Mordimer, człowiek o żelaznych zasadach i niezłomnym poczuciu obowiązku, a przy tym oportunista, trochę hulaka, topiący w alkoholu i ramionach kurtyzan trudy inkwizytorskiej pracy. Bo ludzi w czarnych płaszczach ze złamanym krzyżem boi się, ale niekoniecznie darzy szacunkiem. Dlatego Mordimer musi otaczać się kompanią wątpliwych przyjemniaczków, wśród których są zabijaka Kostuch i bliźniacy-nekrofile, potrafiący jak nikt inny używać łuków i kusz.

Przedstawione w historiach o inkwizytorze intrygi nie zamykają się w „sąsiedzkich” kręgach małych miasteczek. Nierzadko sięgają szczytów władzy świeckiej i kościelnej. Mordimer walczy więc i z opętanymi przez diabła żebrakami, i okrutnymi baronami, biskupami i wójtami. Jak sam twierdzi – w obliczu grzechu wszyscy są równi. Podobnymi morałami inkwizytor raczy nas często i gęsto, a jego przemyślenia dostarczają czytelnikowi materiału zarówno do uśmiechu, jak i zastanowienia. I takie też są opowiadania o Mordimerze Madderdinie: czasem zabawne, czasem klimatyczne czy wręcz straszne, ale nigdy – nużące. Pod warunkiem posiadania zdrowego dystansu do otaczającego nas świata.

poniedziałek, 4 czerwca 2012

"Nie zostawiaj mnie" Grażyny Jeromin-Gałuszki

I znalazłam sposób na krótkotrwałą awersję do czytania. Wystarczyła dobra... książka i "choroba" znikła z dnia na dzień. Lekiem na całe zło okazała się powieść Grażyny Jeromin-Gałuszki "Nie zostawiaj mnie". Do lektury zachęcił mnie przede wszystkim fakt, że autorka urodziła się i mieszka w Sosnowicy, niewielkiej wsi niedaleko Radomia. Jest też współwłaścicielką księgarni w moim mieście, a jej debiutancka powieść "Złote nietoperze" otrzymała pierwszą nagrodę w konkursie literackim "Kolory życia". 

"Nie zostawiaj mnie" zaskoczyło mnie tym, że można stworzyć tak bogaty świat opisując życie zwykłych ludzi, sąsiadów z pobliskiej kamienicy. Fryderyka, Małgorzata i Aleksander są w swej "szarości" bajecznie barwnymi postaciami.

Dodać muszę, że zawsze z dużą przyjemnością czytam książki Wydawnictwa Literackiego, które dba o to, aby okładka była dopieszczona w każdym szczególe. Nie zawsze zgadzam się z doborem zdjęcia, motywu przewodniego, ale graficznie są rewelacyjnie zrobione. 

Dziś wyjątkowo nie będę recenzować wspomnianej książki. Polecam tekst, który znajduje się w tym linku.