wtorek, 29 maja 2012

Przypadkowe kadry z miasta Warszawy ;)

Dziś kilka kadrów z Warszawy. Po komunii siostrzeńca zostaliśmy w stolicy do poniedziałku, aby Łukasz mógł odebrać dyplom. Czekał na niego w dziekanacie rok. Jestem zdziwiona, że udało mu się wszystko szybko załatwić i mieliśmy czas na długi spacer po centrum. W powietrzu dało się wyczuć duże napięcie przed zbliżającym się Euro 2012. Chwilami miałam wrażenie, że Warszawa przygotowuje się do walki. 

Lustereczko, lustereczko powiedz przecie...

Zdjęcia z wycieczki nie muszą być nudne

Warszawska lodziarnia w starym stylu

Bywanie w kawiarnia to w dużych miastach przede wszystkim lans

Ja postanowiłam sprawdzić Starbucksa. Napój bardzo drogi i średni w smaku.


Danuta Stenka hipnotyzuje wzrokiem, nawet z afisza

....która najpiękniejsza w świecie?

czwartek, 24 maja 2012

„Ja, Ibra”. Chłopak z getta – Zlatan Ibrahimović

Męski punkt widzenia czyli recenzja Łukasza...

Podróż po biografiach sławnych sportowców, w szczególności zaś piłkarzy, przywiodła mnie aż do mroźnej Szwecji. Tam, w imigranckiej dzielnicy Malmo o dźwięcznej nazwie Rosengard, urodził się i wychował Zlatan Ibrahimović. Na książkę „Ja, Ibra” polowałem od dłuższego czasu i okazało się, że jej zdobycie jest trudniejsze niż mogłoby się wydawać. W końcu jednak trafiła w moje ręce i mogłem zapoznać się z sylwetką sportowca, o którym można powiedzieć wszystko tylko nie to, że jest grzeczny i nudny.

Zlatan to napastnik, tyleż utalentowany co krnąbrny, przeświadczony o własnej wielkości. A przy tym legendarnie pechowy, od lat czekający na triumf w wymarzonej Lidze Mistrzów. Tym, co zdecydowanie odróżnia jego historię od biografii wielu współczesnych gwiazd piłki, są jego korzenie. To syn Serba i Chorwatki, wychowany wśród imigrantów, całe życie walczący o swoją pozycję wśród rodowitych Szwedów, których pogardliwie określa jednakowymi blondynami. Dzieciństwo wspomina jako nieustającą walkę o szacunek i uznanie, zmaganie się z ramami narzucanymi przez ułożone szwedzkie społeczeństwo.

Zlatan ułożony nie jest, wręcz przeciwnie. To niespokojny duch który w młodości kradł rowery, a jako dorosły człowiek szalał za kierownicą sportowych samochodów. W książce pisze o wszystkim wprost i bez żadnych ogródek. Nie ukrywa, że ciągnie go do ludzi „trudnych”, których ktoś z zewnątrz nazwałby wręcz półświatkiem. Nie raz i nie dwa podkreśla, że wciąż czuje się chłopakiem z getta, do znudzenia powtarzając czytelnikowi, że z niego można wyjść, ale ono z człowieka nie wyjdzie nigdy.

Ta dosłowność w opisywaniu Zlatanowych przeżyć to największa zaleta „Ibry”. Piłkarz nie próbuje lukrować swojego wizerunku, wręcz przeciwnie – chwali się swoimi „grzeszkami”. Bez skrupułów pierze brudy z szatni słynnej FC Barcelony i opowiada, jak chcąc zostać sprzedanym z Juventusu do Interu celowo ignorował polecenia trenerów, grając całe dnie na PlayStation. Pozwala to spojrzeć na sport z zupełnie innej perspektywy, może nieco bardziej ludzkiej, bez nieustannego podkreślania roli ciężkiej pracy i szczęścia.

Ibra jednego i drugiego sobie nie odmawia, ale w rozsądnych granicach. Bo przecież wciąż musi być miejsce na jego szaleństwa, egocentryzm i lans, powodowany chyba właśnie wspomnianym kompleksem „chłopaka z getta”. Książka tylko na tym zyskuje, sam piłkarz chyba zresztą też. Biorąc pod uwagę jego skomplikowane dzieciństwo i miejsce, w którym na przekór przeciwnościom się znalazł, czytelnik bez mrugnięcia okiem wybacza mu jego ekstrawagancje. W końcu w każdym chłopcu bawiącym się piłką jest trochę rozrabiaki.

środa, 23 maja 2012

Obrazy i słowa uwiecznione na kobiecym ciele

Od prawie dwóch lat zastanawiam się nad zrobieniem sobie tatuażu. Uwielbiam drobne napisy i rysunki uwiecznione na kobiecych ciałach. Są najpiękniejszą biżuterią, która zostaje z nami na zawsze. A dlaczego nie mogę się zdecydować? Powody są co najmniej dwa. Boję się, że kiedyś tatuaż  może mi przeszkodzić np. w znalezieniu pracy, chociaż wiem, że nie są już traktowane jak atrybut przestępców. Obawiam się również złej decyzji, złego wyboru. Nie potrafię potrafię postawić na jeden, konkretny motyw. Po głowie chodzi mi kilka pomysłów np. piórko na nadgarstku, gwiazdka na kostce, czy prościutkie serce na szyi. Ale co wybrać? A jeśli podejmę złą decyzję i pozostanę z nią do końca życia?

Mój brak  ukierunkowania się na jeden, konkretny wzór można odczytywać jako sygnał, że tak naprawdę tatuaż nie jest mi potrzebny i podświadomie go nie chcę. Ja tego jednak tak nie odbieram. Wychowana w tradycyjnej rodzinie, gdzie malunki na ciele były czymś abstrakcyjnym, jestem bardzo zachowawcza w swoich wyborach w obawie przed ostatecznym. To nie jest dobre, ale wiem, że gdy już coś wybiorę, będę tego pewna na 100 proc.

Poniżej kilka inspiracji znalezionych w internecie.











wtorek, 22 maja 2012

American Corner czyli USA na wyciągnięcie ręki

American Corner - Amerykańskie Centrum Kultury i Informacji ma już w Radomiu swoją siedzibę. We wtorek odbyło się jej oficjalne otwarcie. Miejsce wygląda bardzo ciekawie i nowocześnie. Mnie urzekła oczywiście biblioteczka. Otoczona nowymi, przepięknie wydanymi książkami czułam się jak dziecko w sklepie ze słodyczami. Niestety większości tych cukierków nie jestem jeszcze w stanie skosztować ze względu na język, ale wszystko przede mną. :) W jakimś celu przecież podnoszę swoje umiejętności.

Wróćmy jednak do AC. Ogólnie ma on służyć promocji szeroko pojętej kultury amerykańskiej. Nie ogranicza się jednak tylko do tradycyjnej działalności bibliotecznej. Działa też e-library, gdzie znaleźć można m.in. książki, czasopisma, w języku angielskim niedostępne w żadnym innym miejscu Radomiu.  Pracownicy organizują dodatkowo koncerty, wystawy, wykłady, szkolenia itp. Mam nadzieję, że American Corner się rozkręci i będzie pozytywnie działać dla mojego miasta. Dyrektorka, Karolina Adamczyk wydaje się bardzo zdecydowaną osobą, więc inicjatywie wróżę powodzenie. Sama zaś w najbliższych dniach wyrabiam sobie kartę i ruszam do wirtualnej biblioteczki, aby się dokształcać.

Poniżej trzy zdjęcia wykonane przez moją koleżankę. 

American Corner w Radomiu

Uroczyste przecięcie wstęgi przez dyrektorkę Karolinę Adamowicz. Obok niej prezydent Radomia i przedstawicielka ambasady USA



American Corner w Radomiu (zdjęcie pochodzi z profilu urzędu miejskiego na Facebooku, mam nadzieję, że się nie obrażą)

.

sobota, 19 maja 2012

Nie ma apetytu na książki, jest apetyt na życie

W momencie gdy straciłam apetyt na czytanie, zaistniało duże prawdopodobieństwo, że mój blog zacznie zamierać. Nie chcę na to pozwolić. Ostatnio mam większy apetyt na zdrowy tryb życia, dlatego postanowiłam pisać od czasu do czasu także na ten temat, oraz wiele innych, nie związanych z książkami. 

Zielona herbata o smaku truskawek w śmietanie i kawa muffinkowa, to moje ostatnie zakupy w składzie cukierniczo-kolonialnym "BATUMI" w Radomiu.


Zdrowy koktajl z mrożonymi truskawkami

Owsiankę czasem zastępuję płatkami ryżowymi


wtorek, 15 maja 2012

Chłodny stosunek do słowa drukowanego

Nie wiem zupełnie dlaczego, ale w ostatnich dniach, a nawet mogę napisać tygodniach, straciłam apetyt na czytanie. Trochę mnie to niepokoi, szczególnie dlatego, że nie potrafię znaleźć przyczyny takiego stanu rzeczy. Na nocnym stoliku leży nowy numer "Bluszcza". Od niedawna towarzyszy mu książka "Nowy Jork. Przewodnik niepraktyczny", a ja przeczytałam raptem kilkadziesiąt stron. Najzabawniejszy jest fakt, że w poszukiwaniu tego wydawnictwa obdzwoniłam niemal wszystkie księgarnie w Radomiu, aż w końcu zdesperowana zdecydowałam się na Allegro. 

Czy mój chłodny stosunek do słowa drukowanego mogę zrzucić na karb wiosennego przesilenia? Czy zdarza się Wam, że nie macie ochoty na czytanie przez dłuższy czas?







czwartek, 3 maja 2012

Nieudane spotkanie z Zafonem i "Cieniem wiatru"

"Cień wiatru" Carlosa Ruiza Zafona to hit - mówią w telewizji i piszą w gazetach.  Na blogach recenzenckich same ochy i achy. Witryny księgarń tylko potwierdzają tę opinię krzycząc do nas wielkimi reklamami - bestseller. Dzieło to musi być niebywałe skoro tzw. "wszyscy" je chwalą - pomyślałam i sięgnęłam pełna nadziei po książkę. Całe szczęście jednak, że nie wydałam na nią kilkudziesięciu złotych. Po przeczytaniu około 20 proc.  stron zmęczona odłożyłam wydawnictwo na półkę. Mimo dobrej woli i chęci nie byłam w stanie czytać jej dalej. Akcji zero, tajemnicy tylko szczypta, osobowości w głównym bohaterze nie wykryłam. Nawet fakt, że powieść dotyczy książek nie pomogła w zainteresowaniu mnie treścią "Cienia wiatru". Wiele osób zapewne stwierdzi, że jestem intelektualną ignorantką, nie znam się na literaturze i tym co dobre, ale książka ze mną wygrała i raczej nigdy więcej się nie spotkamy.

środa, 2 maja 2012

Polak potrafi. „Jerzy Dudek. Uwierzyć w siebie”

Męski punkt widzenia, czyli recenzja Łukasza...

Na tę książkę trafiłem zupełnym przypadkiem. Leżała sobie grzecznie w księgarni, w dziale przecen. Kupiłem z ciekawości, bo naczytałem się ostatnio tyle biografii gwiazd futbolu, że korciło mnie aby zobaczyć, jak na tym tle wygląda nasza polska rzeczywistość. „Jerzy Dudek. Uwierzyć w siebie” to (auto)biografia najlepszego polskiego piłkarza minionej dekady. Jedynego Polaka, który dosłownie wygrał swojemu klubowi prestiżową Ligę Mistrzów.

Dudek musi być miłym facetem. Przykładny mąż i ojciec dwójki dzieci, praktykujący katolik, trochę filantrop, a nade wszystko osoba stąpająca twardo po ziemi. Swoje sukcesy zawdzięcza przede wszystkim ciężkiej pracy oraz – czego nie ukrywa w książce – odrobinie szczęścia. Gdyby w 1996 roku nie udało mu się uciec z bankrutującego właśnie Sokoła Tychy do holenderskiego Feyenoordu, pewnie rozpłynąłby się w ligowej przeciętności. A tak miał okazję poznać zupełnie inny świat.

Nie tylko w piłkarskim tego słowa znaczeniu. Wyjeżdżając do Rotterdamu rzucił się bowiem na bardzo głęboką wodę. Miał raptem dwadzieścia trzy lata, chwilę wcześniej wziął ślub. Nagle znalazł się wraz z młodą żoną w obcym kraju, całkowicie od Polski odmiennym, bez znajomości języka. Musiał się w tym wszystkim odnaleźć, zdobyć zaufanie nowych kolegów, uporać się z upiorną sąsiadką i przystosować do holenderskiego stylu życia. Swoje zmagania z kulturowymi odmiennościami, specyfikami konkretnych krajów Dudek opisuje równie ciekawie, jak futbolowe perypetie. A może nawet ciekawiej.

Bez ogródek pisze też o realiach polskiego piłkarstwa początków lat 90. Czytając opowieści o zawodnikach pierwszoligowego klubu „po godzinach” orzących własne boisko treningowe albo reprezentacji kwaterowanej przed ważnym meczem piętro nad odbywającym się właśnie weselem (wiadomo, najtaniej) zacząłem się zastanawiać, jak to w ogóle możliwe że jakiekolwiek talenty się u nas rozwinęły. Liczba bareizmów na stronę powala tym bardziej, że przecież to wszystko działo się naprawdę! Na szczęście wszędzie znajdywali się ludzie, dla których piłka nożna była prawdziwą pasją.

Dudek swoją opowieść traktuje fragmentarycznie, dzieląc ją na okresy gry w poszczególnych klubach. Pisze o spotkaniach z gwiazdami futbolu, zdobywaniu zaufania kibiców, trenerów, uchyla lekko drzwi do szatni Liverpoolu czy Feyenoordu – nie nachalnie, ale wystarczająco, by poczuć emocje towarzyszące zawodowi piłkarza. Czyta się to lekko i z przyjemnością, bez towarzyszącym wielu biografiom wrażenia, że napisano to za wcześnie, na siłę. Można wręcz dojść do wniosku, że to najlepsza praca na świecie. Zwłaszcza wtedy, gdy do przerwy przegrywało się 0:3, a skończyło wieczór z najważniejszym pucharem.