poniedziałek, 27 lutego 2012

Straszne „Zbrodnie Josefa Fritzla. Analiza faktów”

Śmiałam się sama z siebie, gdy w bibliotece podchodziłam do tej książki trzy razy, a następnie odchodziłam. Jednocześnie chciałam dowiedzieć się czegoś więcej o tym co Josef Fritzl zrobił swojej córce, a z drugiej strony wstydziłam się tej fascynacji i próbowałam ją zwalczyć. Miałam sobie trochę za złe, że interesuje mnie coś tak obrzydliwego, rozdmuchanego w mediach do granic możliwości. Mimo oporów zdecydowałam się jednak zabrać do domu „Zbrodnie Josefa Friztla. Analizę faktów”. 

Jak się okazało Stefanie Marsh i Bojan Pancevski napisali bardzo dobry reportaż. Wbrew moim obawom nie szukają skandalu. Przy pomocy faktów próbują odpowiedzieć na pytanie, co skłoniło Austriaka w średnim wieku, do zamknięcia swojej córki na 24 lata w piwnicy. Jak mogło dojść do tego, że nikt tego nie zauważył? Jak policja mogła ignorować szereg sygnałów świadczących o winie Fritzla? Dlaczego zapomniano o jego poprzednich przestępstwach i uznano za prawego obywatela? Jak łatwo rodzina i znajomi przyjęli wersję oprawcy? I co doprowadziło do tego, że mieszkaniec Amstetten, stał się potworem.

Autorzy nie wyciągają pochopnych wniosków, nie komentują. Tak jak napisali w tytule – analizują fakty. Oczywiście można się dużo dowiedzieć o tym, co działo się w piwnicy przez ponad 20 lat. Nie ma jednak epatowania przerażającymi scenami gwałtów czy bicia. Marsh i Pancevski piszą tyle ile trzeba, aby zrozumieć dramat Elisabeth i jej dzieci. Tak naprawdę więcej możemy się dowiedzieć o przeszłości Fritzla oraz jego rodziców. Dziennikarze próbują wytłumaczyć czytelnikom jak doszło do stworzenia potwora z Amstetten. Jakie czynniki doprowadziły do zmian w jego psychice. Mnie najbardziej zaskoczyła historia jego dziadka. Mężczyzna nie mogąc mieć dzieci ze swoją małżonką, płodził je ze służącymi, a następnie kobiety odprawiał z domu. Do wychowywania potomków zmuszał zaś swoją ślubną. Tym samym rodzicielka Josefa nigdy nie poznała biologicznej matki. Ciężkie życie sprawiło zaś, że stała się złą i zgorzkniałą kobietą. Fritzl też nie miał normalnego dzieciństwa. Wojna, brak kontaktów z ojcem, nadpobudliwa i agresywna matka, to była jego rzeczywistość. Jeszcze gorszy świat stworzył jednak swojej żonie, dzieciom, a szczególnie Elisabeth.

Marsh i Pancevski sporo uwagi poświęcają chwili uwolnienia „więźniów” z piwnicy. Dzięki książce dowiedziałam się jak naprawdę doszło do tego, że córka Fritzla i jej dzieci wyszli na powierzchnię. Ogrom doniesień medialnych sprawił, że miałam zupełnie inny obraz tego zdarzenia.

Mimo tego, że „Zbrodnie Josefa Friztla. Analiza faktów”, to książka ciężka treściowo warto ją przeczytać. Zapoznać się z przefiltrowanymi już informacjami dotyczącymi tej niebywałej zbrodni.

środa, 15 lutego 2012

Filmowe "Big Love" Barbary Białowąs

Aleksandra Hamkało i Antoni Pawlicki


Nie wiem czy to dobrze czy źle, ale ostatnio chodzę do kina tylko na polskie filmy. Wymienię chociażby: „1920. Bitwa Warszawska”, „Listy do M.”, „W ciemności”, „Rzeź”, „Róża”, i „Big Love”. Rodzime produkcje bardziej przyciągają moją uwagę, wydają mi się bliższe ze względu na tematykę, bohaterów i oczywiście język. Przyjemniej jest oglądać obraz, w którym postaci mówią po polsku. Nie znaczy, to oczywiście, że neguję to, co powstaje na świecie.

Każdy z tytułów był zupełnie inny, chociaż niezaprzeczalnie najlepsza jest „Róża”. Temu filmowi niemalże nic nie można zarzucić. Ale dziś notka o Big Love”, długometrażowym debiucie Barbary Białowąs. W kinie byłam w niedzielę, a nie mogę przestać o nim myśleć. Wiem, że nie jest to wielkie dzieło jak np. nominowane do Oscara „W ciemności”, ale ma w sobie to „coś”. Było czymś więcej niż oczekiwałam. Na seans szłam z nastawieniem, że to sztampowy romans nastolatki i trochę starszego chłopaka. Obawiałam się szczególnie, że irytująca będzie Aleksandra Hamkało w roli Emilki. Na szczęście bardzo pozytywnie się rozczarowałam. Zarówno ona jak i Antoni Pawlicki wcielający się w rolę Maćka są znakomici. Jest między nimi mnóstwo elektryki. Są piękni, młodzi, seksowni, tak mocno i szaleńczo się „kochają”, że na moim seansie widownia chwilami zamierała. Miło jest popatrzeć na dobrze zrobione sceny erotyczne. Nie ma przygaszonego światła, wielkiej kołdry, a po chwili zapalonego papierosa. Jest prawdziwy seks. Ale bez obaw, oni też bardzo dużo ze sobą rozmawiają. Nie leżą cały czas w łóżku.

„Big Love” kończy się dziwnie, może nawet bezsensownie. Reżyserka prowadzi dwutorową narrację. Już od samego początku wiemy co stanie się tuż przed napisami końcowymi. Łukaszowi trochę popsuło to odbiór całości i ma swoją wizję ostatniej sceny. Ja potrafiłam oddzielić zakończenie od reszty. Film zauroczył mnie m.in. z tego powodu, że pokazuje miłość chmurną i durną, ale taką z całego serducha. Na początku świata poza sobą nie widzą, nakręcają wzajemnie. Gdy emocji jest za dużo, pojawiają się negatywne spięcia (znów ten prąd). Żyć bez siebie jednak nie potrafią. Ale nie oszukujmy się, kto nie chciałby tak kochać? 

W filmie największą ewolucję przechodzi Emilka. Na początku jest nastolatką zapatrzoną w swojego wybranka. Ten stara się ją izolować od świata, mieć tylko dla siebie. Gdy dziewczyna staje się kobietą i chce „żyć”, Maciek nie potrafi sobie z tym poradzić, staje się zazdrosny i mocno agresywny. Jego kochanie nie jest już tylko jego. Emilka nie pomaga, lubi imprezować. Nadal jednak toksycznie kocha. Nie potrafi być sama, niego.

Jeśli koniecznie chcemy, aby film miał przesłanie, może być dla nas lekcją jak należy kochać. Bardzo bardzo intensywnie, ale z rozsądkiem. Może czasem warto razem zaszaleć i poczuć się jak dwa zakochane dzieciaki.

PS Świetna muzyka, a piosenka „Big Love” w wykonaniu Ady Szulc przepiękna.

PS2 Nie będę owijać w bawełnę – Antoni Pawlicki wygląda niebywale dobrze i jego nonszalancja potrafi zauroczyć. Ale panowie też mają na kogo w kinie popatrzeć.

"Big Love" - Emilka zobaczyła nagle motylka. Co zrobi Maciek?
"Big Love" - Emilka i Maciek tatuują sobie swoje imiona
"Big Love" - Antoni Pawlicki przeszedł przed filmem przyspieszony kurs kulturystyczny
Aleksandra Hamkało i Antoni Pawlicki dla magazynu "In Style"

"Big Love" - Maciek dla Emilki uczy się grać na perkusji
"Big Love" - zupełnie pogubiona Emilka z kacem moralnym
"Big Love" - Aleksandra Hamkało i Antoni Pawlicki na planie
"Big Love" - na planie
"Big Love" - Maciek pomaga Emilce w nauce
"Big Love" - Aleksandra Hamkało na planie
"Big Love" - ok., był też i papieros po seksie ;)
"Big Love" - Aleksandra Hamkało na planie
"Big Love"- Emilka na scenie



poniedziałek, 13 lutego 2012

To pewne: "Wojna nie ma w sobie nic z kobiety"

"Wojna nie ma w sobie nic z kobiety"
Wyobrażacie sobie stres tak duży, że siwiejecie przez niego w jedną noc? „Niemiecki manicure” czyli wbijanie szpilek pod paznokcie? A może setki zabitych i rannych, których trzeba grzebać i opatrywać każdego dnia? Oczywiście, że trudno sobie to wyobrazić. To nie jest nasza rzeczywistość. To codzienność kobiet żyjących w świecie wojny.

Siła rażenia reportażu „Wojna nie ma w sobie nic z kobiety” Swietłany Aleksijewicz jest duża. Autorka zebrała historie kobiet walczących w II wojnie światowej po stronie sowieckiej Rosji. Wszystkie jej bohaterki rwały się do walki, aby ratować ojczyznę, pomścić kogoś bliskiego, nie siedzieć z założonymi rękami. Były młode, przed nimi całe życie, ale historia zdecydowała inaczej. Szły na front często kompletnie do tego nieprzygotowane, ale zagryzały zęby i udowadniały, że bez nich mężczyznom byłoby ciężej. Tęskniły za sukienkami, obcasami, miłością i rodziną. Kobiece sentymenty dusiły jednak głęboko w sobie. W czasie wojny były nie tylko świetnymi lekarkami, sanitariuszkami, ale też strzelcami, pilotami czy mechanikami. Dziś zadziwiać nas może, skąd w nich tyle determinacji i siły, aby bronić swojej ojczyzny? Dlaczego nie myślały o tym, aby w ukryciu przeczekać ciężkie czasy? Dlaczego zabijały z zimną krwią i same decydowały się na śmierć?

Reportaż był podobno gotowy na początku lat 80., ale wydawnictwa nie były nim zainteresowane. Cenzorzy zarzucali autorce, że poniża kobiety prymitywnym naturalizmem, dyskredytuje je, z bohaterek robi odpychające samice, a przecież dla Rosjan były one święte. Zamiast heroizmu pokazuje brud wojny. Dla Aleksijewiczowej prawda jest jednak tam gdzie człowiek i jego codzienność. Książka ukazała się ostatecznie gdy zaczęła się pierestrojka Gorbaczowa.

Dziś pisarka jest pewna, że zadałaby inne pytania, usłyszała inne odpowiedzi i napisała inną książkę. Może więcej uwagi poświęciłaby sprawie gwałtów dokonywanych przez rosyjskich żołnierzy. Nie tylko na Niemkach czy Polkach, ale też na swoich koleżankach. Niestety temat ten jest poruszony w bardzo lakoniczny sposób tylko w dwóch miejscach.

W reportażu nie ma pompatycznych komentarzy autorskich. Jest tylko zapis opowieści kobiet, które przeżyły. Często brew woli mężów mówiły nie tylko o dniach chwały, „pięknych” zwycięstwach czy trudach walk, ale o zwykłej codzienności, brudnej, zawszonej i śmierdzącej. Wiele z nich odmówiło rozmowy z dziennikarką, inne cieszyły się, że wreszcie ktoś chce ich wysłuchać Dzięki Aleksijewiczowej poznajemy wojnę widzianą oczami pań, chociaż chwilami przetaczające się przed naszymi oczami obrazy przytłaczają. Wydaje się, że wciąż czytamy to samo. Mimo tego, że historie są różne łączy je jedno – cierpienie. Ja mimo tego, że uważam książkę za znakomita doczytałam ją trochę na siłę. W pewnym momencie miałam dość bólu, nieszczęść i krwi.

sobota, 11 lutego 2012

Przed recenzją książki: kawowy zawrót głowy

Kochacie kawę? Ja od lat kilku, miłością stałą i niezmienną. Uwielbiam ją pić  rano, w czasie dobrej lektury.
Bardzo lubię też na kawę patrzeć i dziś, przed recenzją książki "Wojna nie ma w sobie nic z kobiety" trochę fotek znalezionych w necie. Małe kawowe inspiracje i trochę kofeiny przed pisaniem, na pewno mi się przydadzą.









wtorek, 7 lutego 2012

Polscy „Londyńczycy” Ewy Winnickiej

"Londyńczycy"
„Londyńczycy” Ewy Winnickiej, to zbiór historii o polskich emigrantach, sierotach po Władysławie Andersie, którzy nie mogliby się odnaleźć w komunistycznej ojczyźnie. O ludziach dla których życie w społeczeństwie brytyjskim po II wojnie światowej było wygnaniem. A próby tworzenia związków z Anglikami czy Polakami kończyły się niepowodzeniem. Autorka opisuje też osobiste dramaty wymieszane z wielką polityką, konflikty międzyludzkie. Niektóre opowieści są śmieszne jak np. próba zrobienia z brytyjskiego księcia, polskiego króla. Niebywale brutalne jest zaś życie złamanego wojną Polaka, który bojowe stresy wyładowuje na rodzinie, bijąc bez opanowania dzieci i partnerkę.

Książka nie wywarła na mnie żadnego wrażenia. Przeczytałam ją bez przekonania i zaangażowania. Nie była długa, więc o zmęczeniu nie ma mowy. Brakuje jej charakteru i wyrazistości. Są to sprawnie napisane reportaże, doświadczonej dziennikarki. Niby bardzo wiele, ale czegoś nie ma.

poniedziałek, 6 lutego 2012

Mocna "Róża" Wojciecha Smarzowskiego

W ostatnim czasie w moją rzeczywistość wciąż wkrada się wojna. Dzieje się tak oczywiście przez literaturę i film. Najpierw przeczytałam książkę „Dziewczynka w zielonym sweterku”, potem zobaczyłam film „W ciemności”. Przed weekendem pożyczyłam w bibliotece reportaż „Wojna nie ma w sobie nic z kobiety”, a w sobotę byłam w kinie na „Róży”. I właśnie o tej ostatniej produkcji zdecydowałam się napisać parę zdań.

Jest lato 1945 r. Tytułowa Róża (Agata Kulesza), traci w czasie wojny męża. Posłańcem złej wiadomości jest Tadeusz (Marcin Dorociński), żołnierz AK, który stracił całą rodzinę. Początkowo kobieta przyjmuje mężczyznę bardzo chłodno, pozwala mu tylko przenocować. Następnego dnia okazuje nieśmiało, że bardzo potrzebuje pomocy przy gospodarstwie oraz ochrony przed szabrownikami i gwałcicielami. Między Różą a Tadeuszem rodzi uczucie, ale możemy się tylko domyślić jego istnienia. Jak to zwykle w filmach Wojciecha Smarzowskiego, bywa, miłość nie jest utopiona w słownej papce. 

Film jest bardzo mocny i brutalny. Pokazuje rzeczywistość połowy lat 40. XX w., kiedy nie wiadomo już było kto jest wrogiem, kto jest u siebie. Wszyscy zaś byli zwichnięci wojną i z całych sił pragnęli „normalności”. Trudno było ją jednak odnaleźć. Zapędzeni z najdalszych granic rosyjskiego imperium żołnierze na pewno w tym nie pomagali. Robili co chcieli, kradli i gwałcili na potęgę. Siłą wprowadzali też swoje porządki. Polacy przybyli z Kresów zajmowali opuszczone gospodarstwa, a Mazurzy uznani za Niemców (chociaż do końca się nimi nie czuli) traktowani byli jak wróg klasowy i zmuszani do wysiedleń. 

Tło historyczne w filmie Smarzowskiego nie dominuje nad prawdziwym życiem dwójki bohaterów. Ale liczba nieszczęść, która ich spotyka w powojennym świecie, wydaje się nie do zniesienia. Spokojne życie, to tylko ulotne chwile. Wciąż muszą się zmagać z brutalną rzeczywistością. Szczególnie dotykają widza obrazy gwałtów dokonywanych przez rozjuszonych Rosjan, na bezbronnej Róży. Jak to możliwe, że nie było za to kary? Że kobietę można było sprowadzić do roli przedmiotu, śmiecia. Gdy wspominam te naturalistyczne obrazy, przechodzą mnie ciarki. Jedynym pozytywnym i szorstko, niezłomnym herosem jest Tadeusz. Ma swoje wady i ludzką twarz, ale trzyma się swojego człowieczeństwa.

Warto chodzić do kina na tak piękne filmy jak „Róża”  Nie jest on dla mnie rozliczeniem z przeszłością. Dla nas współczesnych, to znak ostrzegawczy. Czerwonym światłem alarmuje – nigdy więcej.

PS Plus za muzykę Mikołaja Trzaski.

środa, 1 lutego 2012

„David Beckham: O sobie”, i nie tylko

Męski punkt widzenia czyli recenzja Łukasza...

"David Beckham: O sobie"
Podobno nie powinno się oceniać książki po okładce. Tej nawet nie można. „David Beckham: O sobie” na pierwszy rzut oka sugeruje, że mamy do czynienia z biografią raczej celebryty, niż sportowca, a klientelę powinna stanowić płeć piękna. Anglik pręży się na okładce przystojny, doskonały, ze swą fryzurą a'la elf Legolas. W niczym nie przypomina bohatera boisk, jak na piłkarza przystało stosownie umorusanego błotem.

Tymczasem zawiodłaby się fanka, która sięgnęłaby po tę książkę żądna pikantnych opowieści z prywatnego życia „Becksa” i Victorii. Te ograniczają się raptem do dwóch dość krótkich rozdziałów – bo też i David czuje się w obowiązku przedstawić dość niecodzienną historię związku z byłą Spicetką i wspomnieć w dwóch słowach o swojej rodzinie. Pozostałe kilkaset stron to historie związane z zieloną murawą. Sportowiec pisze naprawdę dużo i suto o futbolu.

„David Beckham: O sobie” pochodzi z 2004 roku, omawia więc w zasadzie wycinek niezwykle barwnej, wciąż trwającej kariery piłkarza. Konkretnie zaś część najbardziej pamiętną, czyli lata gry w Manchesterze United. Klubie, któremu zarówno David, jak i jego ojciec, kibicowali w zasadzie od zawsze. „Becks” spełnił dziecięce marzenia i przeszedł w nim wszystkie stopnie wtajemniczenia – od trampkarza do kapitana pierwszej drużyny, będącej w tamtym czasie jedną z najlepszych (jeśli nie najlepszą) na świecie.

Beckham wszystkie wydarzenia opisuje z klasą i elegancją „grzecznego chłopca z północnego Londynu”. Nieważne, czy chodzi o pierwszą randkę z Victorią Adams, kapitanowanie reprezentacji Anglii czy oberwanie butem pod oko od własnego trenera (który to incydent doprowadził do jego odejścia z United). Chwilami sięga to wszystko tuż pod granicę patosu. Na szczęście nigdy jej nie przekracza i nie zamienia się w metafizyczne rozważania nad sensem kopania piłki.

I przede wszystkim – jest spójne i dobrze się czyta. Łatwo „kupić” Davida Beckhama w roli pozytywnego sportowego bohatera naszych czasów. Nie tylko świetnego w tym, co robi, ale i przykładnego ojca rodziny (mimo prasy zaglądającej dosłownie pod kołdrę) oraz niezwykle zręczną osobę publiczną. Przede wszystkim zaś „David Beckham: O sobie” to kolejna mocno przesycona piłką pozycja dla miłośników historii „z szatni," napisana tak, że stanowi w zasadzie gotowy scenariusz na dobry film sportowy. Polecam także dlatego, że postać jednego z najsłynniejszych sportowców-celebrytów naszych czasów zdecydowanie zasługuje na bliższe poznanie, i może przy nim sporo zyskać.