„Tatarak” Andrzeja Wajdy chciałam obejrzeć od kiedy pojawił się w kinach w maju ubiegłego roku. Cały czas było mi jednak do niego, nie po drodze, coś stawało na przeszkodzie. Dwa razy miałam bilety do kina i dwa razy nie dotarłam na seanse. Dlaczego? Nawet już nie pamiętam.
Następnie przez pół roku próbowałam film zdobyć – udało się dopiero wczoraj. Trochę ze swojej winy obejrzałam go dziś na raty, połowę rano przed wyjściem do pracy, a drugą wieczorem. Sądzę jednak, że nie zaszkodziło to w odbiorze "dzieła". :)
Następnie przez pół roku próbowałam film zdobyć – udało się dopiero wczoraj. Trochę ze swojej winy obejrzałam go dziś na raty, połowę rano przed wyjściem do pracy, a drugą wieczorem. Sądzę jednak, że nie zaszkodziło to w odbiorze "dzieła". :)
Film bardzo mnie zaskoczył. Niczego konkretnego nie oczekiwałam. Wiedziałam, że Krystyna Janda opowiada w nim o swoich prywatnych doświadczeniach, a dokładnie o śmierci męża. Jej monologi są długie (może zbyt długie). Można się z nich dowiedzieć kiedy dotarła do niej informacja o chorobie partnera, jak umierał. Nie jest łatwo słuchać takich wyznań, pewnie jeszcze trudniej być ich nadawcą. Często wolimy go omijać, wyprzeć ze świadomości. Pomyśleć nas to nie dotyczy… Cały czas zastanawiam się czemu służyły te "wtrącenia"? Miały nadać obrazowi głębi? Czy może były formą terapii dla Krystyny Jandy? Mi przywołały pewne wspomnienia i uświadomiły, że tych znanych" też dotykają problemy.
Odgrywana przez aktorkę postać zamożnej doktorowej Marty też jest chora na raka. Tę smutną tajemnice zna jednak tylko jej mąż. Kobieta może dzięki temu żyć normalnie, cieszyć się każdym dniem. Jako, że nie czytałam opowiadania Jarosława Iwaszkiewicz (wstyd mi z tego powodu, ale postaram się nadrobić zaległości) wydawało mi się, że z poznanym przypadkowo młodym chłopakiem będzie mieć płomienny romans. Takie ostatnie intensywne uczucie przed śmiercią. Sądzę jednak, że włączył się u niej instynkt macierzyński i obdarzała go raczej matczynym uczuciem (w czasie wojny straciła dwójkę dzieci). Emocje tak zawróciły jej w głowie, że raz traktowała go jak swoją sympatie, a raz jak syna.
Film płynął powoli, leniwie. Bardzo mi się to podobało. Zmysłów nie zagłusza zbyt wartka akcja, był czas na myślenie, przyjrzenie się obrazowi. Można wówczas zauważyć wiele szczegółów, które zwykle gdzieś umykają. Zobaczyć zieleń tataraku, piękno Wisły czy zastanowić się nad charakterami bohaterów, motywacjami pchającymi ich do określonych zachowań. Do „Tataraku” będę pewnie wracać czasem wracać, aby odpocząć. Szczególnie taką zimową porą, gdy wokół nie jest zbyt pięknie.
Krystyna Janda zagrała jak zawsze świetna (zachwycająco też wygląda). Może kiedyś uda mi się ją zobaczyć w teatrze. Zastanawia mnie tylko dlaczego Andrzej Wajda do roli Bogusia zaangażował Pawła Szajdę. Chłopak owszem przystojny :) ale coś w jego grze nie gra. Jest w swoim wycofaniu nienaturalny. Przez cały film miałam też wrażenie, że jego wypowiedzi były dogrywane w studiu (może miałam taką felerną kopię).
Chociaż film trwa około 1,5 godz. przypomina taki mały obrazek niby opowiadanie. Bardzo dobrze, że wątki poboczne są baaardzo okrojone.
POLECAM
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.