„Osobistego Jezusa” w wykonaniu aktorów Teatru Modrzejewskiej z Legnicy obejrzałam zaledwie kilka dni temu dlatego nadal mocno siedzi w mojej głowie. W czasie spektaklu nie ma podziału widz – aktorzy. Scenę zbudowaną ze zwykłych desek z czterech stron otacza publiczność. Trochę przypomina to ring bokserski i być może taki efekt był zamierzony bo Rysiek (w tej roli świetny Przemysław Bluszcz) jest pięściarzem, a właściwie był. 30-latek ostatnie trzy lata spędził w więzieniu, za pobicie ze skutkiem śmiertelnym. Po wyjściu wraca do rodzinnej wsi i chce zacząć życie od nowa. Niestety świat, który zostawił rozsypał się już na kawałki. Była dziewczyna (nadal ją kocha) wzięła ślub z jego bratem, a do tego młoda para postanawia sprzedać ojcowiznę i wyjechać na stałe do Warszawy. Rysiek nie może się z tym pogodzić. Próbuje walczyć o byłą narzeczoną, stara się o legalną pracę. Nikt jednak go nie słyszy, nikt go nie potrzebuje. Staje się jedynie przeszkodą, bo nie potrafi dostosować się do nowej rzeczywistości. Ma nadzieję, że przyjdzie do niego Bóg, ale przecież jego widzą tylko wybrani.
Aktorzy w trakcie całego przedstawienia są na wyciągnięcie ręki. Miałam uczucie, że jestem razem z nimi w pokoju i za chwilę zasiąde do obiadu. W czasie bardziej dynamicznych scen brakowało zaledwie centymetrów, aby komuś z widowni oberwało się krzesłem albo pięścią. Ale właśni taki teatr, bardzo kameralny, bezpośredni potrafi przenieść mnie w inną rzeczywistość. Nie zaznałam tego nigdy siedząc w 13 rzędzie na dużej scenie. Tam nie istnieje obawa, że dostanę ciastkiem od zwariowanej teściowej (kto wybierze się na spektakl zrozumie o co chodzi) ;)
Ryśka nie da się nie lubić, nie współczuć mu. W swej prostocie wydaje się niezwykle szczery. Cały czas miałam nadzieję, że Agata wybierze dawnego narzeczonego i zmieni dla niego życie. Przestaną się dla niej liczyć jedynie pieniądze a zacznie z nim piękne, ale obfitujące w ciężką pracę życie. Jak się ostatecznie stało trzeba przekonać się samemu.
Nie lubię przekleństw a przez 1,5 godziny siały się często i gęsto. Ale cóż taka konwencja, prosta, dosadna i pełna intensywnych emocji. Nie zagłuszają jej zbędne ozdobniki. Taki teatr trafia w sam środek serca i nie pozostawia obojętnym.
Na widowni była spora grupka księży. Zastanawiam się czy przyszli na przedstawienie znając jego treść z zapowiedzi, czy tylko dlatego, że w tytule jest słowo Jezus. To taka moja mała uszczypliwość na koniec :)
„Osobistego Jezusa" polecam, bo jak każde dobre przedstawienie przenosi w czasie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.