W trakcie czytania tej książki śmiałam się z Łukaszem, że powinna nosić tytuł „Mąż mnie nie informował”. Na okładce widnieje jednak inny napis: „Danuta Wałęsa. Marzenia i tajemnice”. Skąd wziął mi się pomysł na taki tytuł? Mogę powiedzieć, że z życia samej autorki. Przez wiele stron tej publikacji przewijają się zdania, że mąż jej o niczym nie informował, nawet o tym, że ma lecieć do Oslo i odebrać jego nagrodę Nobla. Lech Wałęsa, działacz „Solidarności”, pierwszy prezydent w wolnej Polsce i ogólnie zasłużona osoba, ciesząca się olbrzymim uznaniem na świecie traktował swoją żonę jako kobietę do wypełniania zadań domowych. Danuta Wałęsa sama piszę, że jak był „rozkaz”, to należało go wykonać. Nie wchodziła ze swoim małżonkiem w dyskusje, czy wypada, czy należy i dlaczego tak, a nie inaczej. Nie byli dla siebie partnerami do rozmowy, a dwojgiem ludzi, którzy traktowali życie zadaniowo. Jest problem należy go rozwiązać. Pan mąż robił to, w „wielkim świecie”, żona w domu.
Wbrew informacjom pojawiającym się w mediach, Danuta Wałęsa nie oczernia w tej książce swojego męża, chociaż dziwić może, fakt że cały czas pisze o nim per „Wałęsa”, prezydent itd. Nie ma Leszka. Zdaje sobie sprawę, że jest on żywą legendą, zrobił dla swojego kraju wiele i zapisze się w historii, ale przez wiele lat wspólnego życia był tylko obok niej. Stąd chyba ten dystans. Nie ma do niego pretensji, ukrytych żalów (oprócz tego, że nie przynosił jej nigdy kwiatów). Może chwilami tylko zarzuca sobie brak stanowczości wobec męża, własnego zdania i odpowiedniej pozycji w małżeństwie. Można nawet stwierdzić, że przybierała rolę myszki przepędzanej z kąta w kąt.
Gdzieś przeczytałam, że tytuł tej książki bardziej pasowałby do nazwy brazylijskiego serialu niż wspomnień żony byłego prezydenta. I chyba jest w tym wiele racji. Troche tajemnic w tej autobiografii Danuta Wałęsa zdradza, chociaż nie są one przesadnie skandaliczne. Pisze wiele o swoich przemyśleniach na temat „znanych” tego kraju, sytuacji w jakiej przyszło jej żyć, problemach z jakimi musiała się zmagać w latach 70. i 80. Trudniej mi znaleźć na około 500 stronach książki zbyt wiele zdradzonych sekretów. Są to raczej refleksje, które w naturalny sposób należą do naszego wewnętrznego świata. W mojej ocenie prezdynetowa wręcz, udowadnia, że przez całe życie nie zrobiła czegokolwiek, czego dziś by żałowała. Los napisał dla niej niełatwy scenariusz, ale to dzięki niemu mogła przeżyć wiele niezapomnianych chwil i poznać osoby, która miały na nią ogromny wpływ. Tu mam na myśli głównie papieża Jana Pawła II (jemu poświęcony jest cały rozdział).
W „Danucie Wałęsie. Marzeniach i tajemnicach”, bawiły mnie też stwierdzenia że niemalże nikt i nic nie robił na autorce wrażenia. Co tam wizyta prezydenta USA w ich domu, co tam kampania prezydencka męża. Nic nie warte było tego, aby mogły pojawić się zbędne emocje. Jedynie wspomniany już JPII oraz dzieci były w stanie je wywołać.
Chyba każda Polka, gratuluje w duchu siły, którą musiała w sobie wygenerować Danuta Wałęsa, aby wychować ośmioro dzieci. Z jej opisów wynika, że pojawiały się osoby do pomocy, zdarzało się wsparcie materialne, ale nie oszukujmy się. Obsłużenie fizyczne i emocjonalne tylu dzieci, to nie lada wyczyn. Szczególnie, że męża zwykle w domu nie było.
Nie będę już przedłużać, bo o tej autobiografii pisać można wiele. Dodam jeszcze, że w trakcie lektury czuć, że prezydentowa pisała ją samodzielnie. Zdania są krótkie, energiczne, zwięzłe, czyli takie jakie wypowiada Danuta Wałęsa. Oczywiście całość przeszła odpowiednia redakcję, ale żaden literat w książce swoich palców nie maczał. Jedyne do czego mogę się przyczepić, to zbyt mało krytycyzmu wobec własnej osoby. Autorka mogła napisać więcej o słabościach, załamaniach itd . One się pojawiają, ale są zbyt lakoniczne. Można chwilami odnieść wrażenie, że robi z siebie siłaczkę, która zmagała się ze wszystkimi przeciwnościami świata, a wszystko co złe to wina nieobecności męża i ustroju. To potwierdza tylko moją opinię, że lepsze są biografie niż autobiografie emocjonalne. Gdy piszemy o sobie, zawsze będziemy się starali coś ukryć, przemilczeć, a niektóre sprawy wyolbrzymić. Ale książkę i tak warto przeczytać. Nie trzeba się jednak zrażać objętością. Duża liczba ciekawych zdjęć sprawia, że można ją „połknąć” w 3-4 wieczory. Niektórzy zapewne zrobią, to jeszcze szybciej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.