środa, 19 stycznia 2011

Merde! Rok życia w Paryżu z Paulem Westem

„Merde! Rok w Paryżu” to książka, o której słyszałam od kilku lat w samych superlatywach. Dobrze wypowiadali się o niej nie tylko recenzenci, ale też znajomi. Zachęcona tymi opiniami sięgnęłam po najgłośniejsze dzieło Stephena Clarke’a i… jakoś zachwytu nie potrafię podzielić. Owszem jest to powieść zgrabna, napisana przymrużeniem oka, ale nie mogłam w niej znaleźć tego morza uszczypliwości Anglika wobec francuskiego stylu życia, o któym wszyscy mówili. Oczywiście autor czasem (albo nawet częściej) wypuszcza trochę jadu do żabojadów, ale podobnie zachowałby się każdy inny europejczyk widzący absurdalne podejście do życia mieszkańców tego kraju.

W książce znaleźć zaś można fragmenty, w których Paul West (główny bohater) chwali wręcz odwiecznych wrogów swojego Wielkiej Brytanii. To one nadają „Merde!” smaku, są przełamaniem całej konwencji i przynajmniej moją uwagę przyciąły. Przeczytać można m.in.: Paryskie metro nie na każdym odcinku budzi zachwyt, lecz w porównaniu do londyńskiego jest rewelacyjne. Pomarańczowa karta, Carte Orange, pozwala przez cały miesiąc korzystać bez żadnych ograniczeń z miejskich autobusów oraz wszystkich linii podziemnych za sumę porównywalną z ceną godzinnego biletu na londyńską Tube.” Mam nadzieję, że Stephen Clarke nie musiał się za to wyznanie ostro tłumaczyć we własnym kraju.

Wiele osób nie lubi określeń typu: literatura męska czy literatura kobieca, a według mnie „Merde” jest typowym przykładem książki skierowanej do panów. Opisy są bardzo szybkie, naładowane energię. Gdy autor piszę o seksie nie ma w tym ani odrobiny uczucia, romantyzmu czy chociażby erotyzmu. Bach bach i po sprawie – ważne, aby było miło. Gdy każe nam wsiąść do samochodu mknącego z ogromną prędkością po za zatłoczonych ulicach Paryża odnosi się wrażenie, że to pościg rydwanów lub bitwa.

W trakcie czytania miałam jeszcze kilka ciekawych refleksji, ale gdy wrażeniami z lektury nie podzielę się zaraz po jej przeczytanie niektóre z nich umykają. Książki powinnam więc chyba czytać z ołówkiem w ręku. Bywa śmiesznie, ale sal śmiechu z mojej strony nie było.

Nie lubię streszczać treści bo to praca daremna skoro wydawcy zrobili to za mnie. Jakby ktoś był zainteresowany opisem wklejam go poniżej.

Paul West, typowy Brytyjczyk – Hugh Grant połączony z Davidem Beckhamem – przyjeżdża do Paryża, by pomóc w otwarciu sieci angielskich herbaciarni. Spędza tam dziewięć miesięcy, podczas których na własnej skórze odczuwa wady i zalety bycia cudzoziemcem we Francji – kraju, gdzie rok zaczyna się we wrześniu, najczęściej uprawianą dziedziną sportu są strajki, a z powodu psich odchodów zostawianych na ulicach do szpitala trafia ponad sześciuset paryżan rocznie. Współpracownicy usiłują oczernić go w oczach szefa. Sam szef, początkowo sprawiający sympatyczne wrażenie, również ma na sumieniu kilka niecnych postępków. Bohaterami pozytywnymi są w zasadzie tylko kobiety... Merde! Rok w Paryżu to nie tylko wciągająca i niezwykle zabawna powieść przygodowa. Książka jest również doskonałym przewodnikiem, radzącym, jak skutecznie składać zamówienia w kawiarni, jak przyrządzić sos vinaigrette, żeby się nie zwarzył, jak kochać francuskie kobiety i wreszcie dlaczego na pewno nie należy kupować domku na wsi. Pierwsze wydanie książki autor opublikował własnym sumptem w liczbie zaledwie 200 egzemplarzy. Powieść stała się jednak szybko bestsellerem. Prawa do jej przekładu kupiły wydawnictwa z kilkunastu krajów, w przygotowaniu jest również adaptacja filmowa. W 2005 roku ukazał się kolejny tom przygód Paula Westa – Actually Merde.
Obecnie zaczytuje się w książce „Kapuściński. Non – fiction”. Jestem dopiero na 131 stronie, do przeczytania pozostało mi jeszcze ponad 400, ale już dziś mogę napisać, że każda kolejna przewrócona karta to jak kolejny krok w podczas niezwykłej wędrówki. Może brzmi to euforycznie i grafomańsko, ale Artur Domosławski zabiera nas w podróż po życiu Ryszarda Kapuścińskiego. Nie jest to jednak hagiografia. W najbliższych dniach wybieram się też do kina na "Czarnego łabędzie" - trailery wyglądają NIESAMOWICIE. Służbowo dostałam też zaproszenia na "Och, Karol 2" więc z czystej ciekawości pójdę pooglądać prężące sie gwiazdy polskiego kina.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.