piątek, 25 listopada 2011

„Zatoka ostów”. Literatura dla zainteresowanych

"Zatoka ostów"
Na swoim profilu na Facebooku rzuciłam niedawno hasło, że chętnie bym coś przeczytała dobrego. Miałam nadzieję, że znajomi zaproponują mi coś dobrego. Odezwało się kilka osób. Wśród sugestii znalazła się m.in. „Zatoka ostów” Tadeusza Olszewskiego.
Do książki zabrałam się z dużym zapałem i nadzieją. Szczególnie, że jak mi zapowiedziano, będzie to fascynująca historia o zakazanej miłości dwóch mężczyzn w polskich realiach, siermiężnych lat 80. I owszem to się sprawdziło. Był redaktor Piotr, który aby ratować swoje małżeństwo wybrał się na romantyczne wakacje do Grecji. Był Anglik Jeff, który też się tam wybrał z przypadkowo poznanym facetem. Jak łatwo się domyślić, tych dwóch panów zapałało do siebie ogromnym uczuciem. Piotr starał się z tym walczyć, ale pożądanie okazało się silniejsze. Małżonka wróciła do kraju, kochanek wyspiarza także. I wszystko było prawie jak w raju, aż do czasu powrotu do domu. Samotny Piotr nie mógł się odnaleźć nad Wisłą...
Tyle streszczenia, dalej nie będę już opisywać, aby nikogo nie pozbawiać przyjemności z czytania. Chociaż było tam sporo "miłości" i fizyczności.

„Zatoka ostów”, to powieść jednowymiarowa, nieskomplikowana. Przerzucając strony mogłam opuszczać całe akapity, które wypełnione były według mnie słowną watą. Nic nie wnosiły nowego i nie pomagały poznać głównego bohatera czyli Piotra. Tego typu literatura pisana jest dla ludzi zafascynowanych danych tematem, w tym przypadku kulturą gejowską. Cokolwiek nie zostanie o tym zagadnieniu napisane i tak przyjmą z entuzjazmem. Nie neguję oczywiście potrzeby istnienia tego typu książek. Są one w naszym społeczeństwie bardzo potrzebne. Pozwalają wielu osobom oswoić inność, przekonać się o tym, że wszyscy kochamy tak samo mocno, bez względu na płeć. Tyle tylko, że autor mógł bardziej się postarać budując portret psychologiczny Piotra i Jeffa. Nie spłaszczać ich tylko i wyłącznie do roli kochanków. Nawet 200 stron dają taką możliwość. Wcale nie trzeba budować tysiącstronicowych epopei.

Dawno temu czytałam „Lubiewo” Michała Witkowskiego. Temat poruszył ten sam, ale w jego powieści jest humor, życie z jego mrocznymi stronami, są też mięsiste postaci, naszkicowane bardzo grubą kreską. U Olszewskiego tego zabrakło.

niedziela, 20 listopada 2011

Nagroda Literacka Miasta Radomia dla historyka

Nagroda Literacka Miasta Radomia przyznana. W kategorii książka naukowa lub popularno-naukowa trafiła do rąk Dariusza Kupisza za „Rody szlacheckie ziemi radomskiej”. Niestety w kategorii książka literacka wyróżnienia nie przyznano. Przewodnicząca jury dosyć zawile tłumaczyła tę zadziwiającą dla wszystkich sytuację. Mówiła tak, aby nic nie powiedzieć. Z jej słów można było jednak wywnioskować, że ze względów proceduralnych z głosowania wyłączona została powieść Zbigniewa Kryszyńskiego „Ostatni raport”. Wydawnictwo było jednak tak znakomite, że pozostawiało daleko w tyle wszystkich swoich rywali i szacowne jury uznało, że nagradzać nie będzie nikogo. Jest to bardzo kontrowersyjna decyzja, bo wraz z wyróżnieniem do rąk autora trafia 10 tys. zł. Sądzę, że jest to spora kwota i niejednemu pisarzowi bardzo by pomogła w dalszej karierze. Ale widocznie komisja stwierdziła, że skoro najlepszy nie może stanąć na najwyższym podium, to oszustwem byłoby wpychanie tam innych.

Mam nadzieję, że za dwa lata do takiego kuriozum nie dojdzie i procedury nie staną nikomu na drodze.


Dariusz Kupisz (z prawej) otrzymuje nagrodę z rąk Ryszarda Fałka, wiceprezydenta Radomia (w środku)
 

czwartek, 17 listopada 2011

"Wpływowe kobiety II Rzeczypospolitej"

Za mną lektura „Wpływowych kobiet drugiej II Rzeczypospolitej” Sławomira Kopra. Niestety nie była to, literacka podróż pełna przygód. Czytanie książki mogę porównać, do długiej wspinaczki pod bardzo stromą górę. Dlaczego? Bo dużo oczekiwałam od tego wydawnictwa. Po „Życiu prywatnym elit II Rzeczypospolitej” i „Życiu prywatnym elit artystycznych II Rzeczypospolitej”, które pozwoliły mi zajrzeć za kulisy życia prywatnego, śmietanki towarzyskiej dwudziestolecia międzywojennego - tu nie zadziało się nic. Miałam chwilami wrażenie, że czytam podręcznik do historii. Biografie „wpływowych” kobiet zostały zaprezentowane zupełnie bez polotu. Można odnieść wrażenie, że spisane zostały z encyklopedii. Koper stara się wtrącać różne anegdoty i smaczki z życia prywatnego, ale nie mają w tym przypadku żadnej siły rażenia, energii. W wielu miejscach pojawiają się dziury, biografie są niepełne. Szczególnie odczułam to, czytając życiorys Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej. 

Niestety z przykrością muszę napisać, że tej książki nikomu nie polecam. A mogło być tak pięknie i kobieco.

czwartek, 3 listopada 2011

Magiczna jesień w czarnoleskim parku

Trafiła mi się w czwartek mała „wycieczka” do Czarnolasu, a dokładnie do dawnej posiadłości ojca polskiego dramatu. Pogoda i dworski park (chociaż cały rozkopany) były piękne, wiec udało mi się zrobić kilka pozytywnych zdjęć. Poniżej efekty.

Czarnoleski park został założony w XIX w.


Ukształtował go w modnym wówczas stylu krajobrazowym czeski ogrodnik i planista Józef Stichy.


W projekt wkomponował istniejące drzewa oraz pamiętające czasy Kochanowskiego stawy.


Nienagannie utrzymywany był do lat 30. XX w., należał do najładniejszych w Polsce.


Okupacja i trudne powojenne lata odbiły się niekorzystnie na jego wyglądzie.