Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Książki. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Książki. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 5 sierpnia 2013

"Lekcje Madame Chic" Jennifer L. Scott

Nigdy więcej poradników. Muszę strzec swój portfel, a przede wszystkim umysł przed tego typu wynalazkami. Chciałam się dowiedzieć więcej o popularnym ostatnio nurcie "slow fashion", a dostałam lekko strawną papkę dla młodych amerykanek. Niestety, niektóre książki nie powinny być tłumaczone na język polski. Na pewno są nią "Lekcje Madame Chic" Jennifer L.Scott. 

Tłumaczka Agnieszka Sobolewska starała się dopasować  poradnik do naszych realiów, niestety jej próby były skazane na niepowodzenie. Dlaczego? Bo "Lekcje" napisała mieszkanka Kalifornii dla innych mieszkanek Kalifornii i nic tego faktu nie może zmienić. 

Publikacja powstała chyba też dla niezbyt rozgarniętych amerykanek. Z porad dotyczących makijażu mogłyby raczej skorzystać nastolatki, które dopiero uczą się posługiwać tuszem do rzęs. Równie absurdalnie brzmi porada: "zanim wyjdziesz z domu, obejrzyj się się z każdej strony w lustrze. Strój, który wydaje się elegancki i schludny z przodu, z tyłu może być zupełną katastrofą". I jakbyście nie pamiętali: podjadanie jest passé. Nie rozumiem jak szanowane Wydawnictwo Literackie zdecydowało się na publikację takiego gniota. 

I tak jak wspomniałam na początku, w książce próżno szukać rozwinięcia zagadnienia "slow fashion", chociaż wydawało mi się, że właśnie ten temat zostanie szeroko omówiony. Jedynie w rozdziale "Wyzwól siebie dzięki szafie z dziesięcioma rzeczami" jest kilka ciekawych wskazówek na ten temat. Wątek nie został jednak ciekawie i szeroko omówiony. Więcej cennych wskazówek można znaleźć na blogu Style Digger (raz, dwa, trzy).



 


piątek, 12 lipca 2013

"Pra. O rodzinie Iwaszkiewiczów" pisze Włodek

Ludwika Włodek musiała się sporo napracować podczas zbierania materiałów do "Pra. O rodzinie Iwaszkiewiczów". Przedstawiła w książce nie tylko swojego słynnego pradziadka, jego żonę Hannę, rodzieństwo oraz córki Marię i Teresę. Sięgnęła dalej. Udało jej się nawet napisać o ojcu pisarza, który brał udział w powstaniu styczniowym. Tak, tak nie pomyliły mi się daty. Jarosław, a właściwie Leon (takie imię nadano mu na chrzcie) był późną, małżeńską wpadką Bolesława i Marii. 

W książce pojawiają się nie tylko wspomniane wyżej osoby. Włodek opowiada także o dalszych ciotkach, wujach, kochankach i znajomych. Szczególnie na początku ten korowód postaci przytłacza. Chwilowy brak skupienia i już nie wiemy, kto jest kim, z kim i dlaczego. Bardzo łatwo się zgubić czytając o Lilpopach, rodzinie Anny Iwaszkiewicz. W kolejnych rozdziałach, dotyczących przede wszystkim najbliższej rodziny jest już dużo łatwiej. 

Ludwika Włodek nie napisała kolejnej biografii pełnej szczegółów z życia pisarza. Tak jak wskazuje tytuł, opowiedziała nam gawędę. Bliższe jej sercu są  anegdoty, ciekawostki, rodzinne powiedzonka, klimat panujący w rodzinnej posiadłości niż daty i fakty. Spisała, to o czym się w jej rodzinie opowiadało, z czego się śmiano i do czego wracano z sentymentem bądź smutkiem. Nie ominęła tematów trudnych, nie stworzyła familii idealnej. Przeciwnie, wspomina, że o wielu sprawach nie rozmawiano, że mimo powierzchownej otwartości domu Iwaszkiewiczów, czasem między najbliższymi panował chłód i wzajemne pretensje. Były też rozwody, choroby psychiczne, romanse, samobójstwa i kłopoty finansowe. 

Ale nie rozdrapuje też przeszłości, aby zaszokować czytelnika skrywanymi przez lata tajemnicami. To książka Ludwiki Włodek i to ona nadaje jej rytm, prowadzi własnymi torami, bo jest dumna ze swoich przodków. I chociaż trochę brakowało mi np. informacji o tym, jak udało się jej pradziadkowi przeżyć w miarę spokojnie wojnę, ukrywając m.in. powstańców i Żydów, to "Pra. O rodzinie Iwaszkiewiczów", jest pozycją wartą przeczytania. Niewiele osób ma w sobie tyle chęci i siły, aby w formie książki utrwalić życie swoich przodków. 


Anna i Jarosław Iwaszkiewiczowie. Zdjęcie pochodzi ze trony www.stawisko.pl

czwartek, 11 lipca 2013

Pięćdziesiąt odcieni Greya. Czy warto przeczytać ?



Długo zastanawiałam czy warto o trylogii "50 odcieni Greya" pisać. I chociaż przeczytałam ją już ponad miesiąc temu, z tyłu głowy czai się myśl, że to wstyd przyznawać się do lektury tego typu powieści. Bo zanim trafiła w moje ręce, dużo słyszałam, że jest niskich lotów i dla niezbyt wymagających czytelników. Skąd więc te miliony sprzedanych egzemplarzy, pierwsze miejsca na listach bestsellerów? Czy ci wszyscy ludzie nie mają gustu? Musiałam sprawdzić na własne oczy, skąd bierze się ta szalona popularność powieści E. L. James oraz miażdżące recenzje krytyków i samych czytelników.

Pierwszych kilkanaście stron "Pięćdziesięciu twarzy Greya" przeczytałam wiosną. Szybko mnie znudziły. Książka trafiła na półkę. I pewnie by tam została gdyby nie wyjazd na wakacje. Dałam powieści drugą szanse. Co się okazało? Po kilku dniach zaczęłam już "Ciemniejszą stronę Greya", a zanim skończył się drugi tydzień miałam za sobą "Nowe oblicze Greya". Warto dodać, że każda część ma około 600 stron.

Nie ma co ukrywać. Powieści są napisane fatalnym językiem. Liczba powtórzeń przyprawia o zgrzytanie zębów. Zastanawiam się czy jest to wina tłumaczenia, czy w oryginalne autorka też nie umie się posługiwać synonimami. A jeśli tak, to dlaczego wydawca nie zwrócił na ten fakt uwagi? "Sardoniczny śmiech", "głaskał moje knykcie", "jego język pieścił moje imię", "o święty Barnabo" i prawdziwy hit (kit) "moja wewnętrzna bogini", to tylko kilka przykładów językowych koszmarków. Jest ich w całej trylogii o wiele więcej, ale po miesiącu wiele z nich zatarło się już w mojej pamięci. Nadal żywe jest jednak pytanie. Dlaczego inteligentna osoba, a taką zapewne jest E. L. James, nie potrafi posługiwać się bardziej wyrafinowanym słownictwem?

Fabuła każdej części też nie zachwyca, chociaż pierwsza jest najbardziej monotonna. W drugiej i trzeciej pojawia się pewna intryga, akcja. W "Pięćdziesięciu twarzach Greya" Ana i Christian (jakby ktoś jeszcze nie wiedział, to główni bohaterowie) tylko się ze sobą "zabawiają". Bo nie ma też co ukrywać, że powieści są erotykami. Seks młodej absolwentki uniwersytetu oraz bajecznie bogatego biznesmena jest centralnym ich elementem. Odbywają się w różnych miejscach, wspomagane mniej lub bardziej wyrafinowanymi gadżetami. 

Co więc mają w sobie książki E. L. James? Nie ma na to jednoznacznej odpowiedzi. Wydaje mi się jednak, że do bólu prosty język, duża dawka erotyki oraz postać głównego bohatera mają wpływ na powodzenie tego tytułu. I chociaż Christian Grey nie jest psychologicznie ciekawym bohaterem, to chyba wiele kobiet chciałoby na swoje drodze spotkać tak osobliwego mężczyznę, który zmieni ich życie o 180 stopni i przeniesie w świat "Mody na sukces". Stąd pewnie powodzenie trylogii, która jest dla czytelników oderwaniem od codzienności, pozwala przez chwilę zanurzyć się w innym świecie. Nie będę ukrywać, że dla mnie też była przede wszystkim zabawą z konwencją, chociaż zupełnie niezamierzoną. Czasem warto przeczytać coś dla zmysłów. Nie czuć się źle z faktem, że spodobała nam się powieść, która nie jest klasyką światowej literatury.  

PS Pojawiają się plotki, że w ekranizacji trylogii tytułową rolę ma zagrać Alex Pettyfer. Popieram :)

sobota, 11 maja 2013

Rosja, to stan umysłu. „Dzienniki kołymskie”

Męski punkt widzenia czyli recenzja Łukasza...

Trakt Kołymski to licząca ponad 2000 kilometrów droga łącząca Rosję z jednym z jej najdalej wysuniętych na północ regionów – Kołymą. To region, gdzie diabeł mówi „dobranoc”, pijany kierowca jest nie tylko normą, ale i koniecznością, a obok siebie żyją byli więźniowie polityczni i oficerowie bezpieki. Ten właśnie region zwiedził i opisał Jacek Hugo-Bader w książce-reportażu „Dzienniki kołymskie”. Kolejnym z serii wydawnictwa „Czarne”.

W czasach stalinowskich Kołyma była królestwem gułagów, a do tego jest „złotym sercem Rosji”, miejscem, gdzie cenny metal wydobywa się dosłownie gołymi rękoma. Ale trzeba być przygotowanym na ciężką walkę z przyrodą, bo rozpiętość temperatur przekracza 100 stopni Celsjusza, a zimą w niektórych miejscach notowano niewyobrażalne -70 stopni. Nikomu w Rosji specjalnie więc nie zależy na rozwoju tego regionu – liczy się raczej to, co można z niego wydobyć. A mimo to są ludzie, którzy chcą tam żyć.

Bohaterowie, których spotyka autor, są niby zupełnie różni. Jest miejscowy „baron” kontrolujący wydobycie złotego kruszcu. Są poprzetrącani życiowo byli łagiernicy, którzy nie byli w stanie odnaleźć się nigdzie indziej. Wojskowi, szukający celu w życiu. Zwykli, prości ludzie, którzy z niewiadomych przyczyn znaleźli spokój i właśnie zbudowali sobie swoje małe, bezpieczne światy – z dala od pędzącego rytmu rozwijających się wielkich miast.

Kołyma z „Dzienników” to taka stereotypowa Rosja w pigułce. Ludzie są prości, trochę zabobonni. Króluje kolesiostwo, kombinatorstwo, a wątroba puchnie od spożywanego alkoholu. Ot, rosyjska kultura biesiadowania. W poszczególnych rozdziałach Hugo-Bader opisuje kolejne „przystanki” w których zatrzymywał się w podróży. Każdy przystanek to kolejni bohaterowie, kolejne opowieści. A im dalej na Wschód, tym bardziej wehikuł czasu przyspiesza. I zabiera nas coraz dalej w przeszłość.

To powinna być przygnębiająca książka, bo za każdą historią idzie jakaś tragedia, gułag, rozdzielona rodzina, bieda. Nie jest, za sprawą bohaterów, absolutnie pogodzonymi z realiami życia „poza światem”, na swój sposób kochających swoją przedziwną ojczyznę. Gdzieś tam miałem co prawda wrażenie, że pod koniec swojej podróży sam autor był już trochę zmęczony Kołymą, bo pierwsze 600 kilometrów „zajęło mu” tyle samo miejsca, co pozostałe 1500. Ale jak tu się nie zmęczyć, gdy każdy rozmówca swoją opowieść niezawodnie zaczyna od... otwarcia butelki?

niedziela, 5 maja 2013

"Maria Antonina. Z Wiednia do Wersalu" Juliet Grey

Maria Antonina, to niejedyna tragicznie zmarła władczyni. Ale to historia życia francuskiej królowej wciąż fascynuje historyków,  pisarzy, a także czytelników. Powstają kolejne opracowania, filmy, książki. Niedawno ukazało się wydawnictwo Juliet Grey "Maria Antonina. Z Wiednia do Wersalu". Czy różni się czymś od poprzednich? Zdecydowanie tak. Nie jest to zbiór suchych faktów prezentujących losy habsburskiej arcyksiężniczki, naukowa analiza. Jest to powieść inspirowana prawdziwymi wydarzeniami, lekka i bardzo plastyczna. Autorka nie mogła ominąć ważnych historycznych faktów, ale nie obciążyły one fabuły. Najważniejsza jest mała Maria i jej obraz świata.

Książka jest pierwszą częścią trylogii, dlatego skupia się na dzieciństwie najmłodszej córki cesarzowej Austrii. Dziewczynka dorasta pod ogromną presją. Ma świadomość, że kiedyś w ramach politycznych rozgrywek matki, zostanie oddana w ręce nieznanego władcy. Tak też się dzieje, w wieku zaledwie czternastu lat poślubia dwa lata starszego Ludwika Augusta Burbona i trafia do lśniącego przepychem, rozplotkowanego i śmierdzącego uryną Wersalu. Tak, tak, nie pomyliłam się. Maria Antonina jest zaskoczona, że w tak niezwykłym pałacu brakuje toalet, a dworzanie potrafią swoje fizjologiczne potrzeby załatwiać w miejscach publicznych. 

Wspomniałam już o bogactwie opisów tworzonych przez Juliet Grey. Nie mogę więc zapomnieć o wielowątkowości powieści. Autorka umieszcza swoją bohaterkę na wielu planach. Nie skupia się na jednym wydarzeniu i nie objaśnia go w każdym możliwym szczególe. Jako czytelnicy mamy możliwość towarzyszyć księżniczce w oficjalnych uroczystościach, a także podglądać życie prywatne, poznać jej poglądy. Czasem narracja prowadzona jest w pierwszej osobie.

Nie będę ukrywać, że fabuła powieści "Maria Antonina. Z Wiednia do Wersalu" nie jest wymagająca. Jeśli ktoś szuka pracy naukowej, to na pewno nie jest to pozycja dla niego. Spodoba się jednak każdemu, kto fascynuje się tragiczną historią życia Madame Deficite i lubi dworskie intrygi.
 

sobota, 20 kwietnia 2013

Maria Nurowska. "Drzwi do piekła"

"Najbardziej skandalizująca powieść Marii Nurowskiej!" Czytam w tekstach promujących książkę "Drzwi do piekła". Może jest to najmocniejsza powieść pisarki, ale skandalizującą bym jej nie nazwała. Główna bohaterka to Daria. Poznajemy jej życie od dzieciństwa do czasu, kiedy zostaje żoną dużo starszego od siebie Edwarda, redaktora pisma literackiego. To on jako pierwszy widzi jej talent pisarki oraz kobiecość. Nikt jednak nie zna prawdziwego oblicza ich związku. Trudno bowiem byłoby komukolwiek zrozumieć dziwną grę jaką prowadzą między sobą. Grę, która świadczy o ich niedojrzałości emocjonalnej. Mimo dziwnego uczucia jakim się darzą okazuje się, że Edward ma dwie twarze. Drugiej Daria nie może zaakceptować. Zabija męża. 

Skazana na dwanaście lat za zbrodnię w afekcie, trafia do więzienia dla kobiet. Do tytułowego piekła. W zamknięciu uczy się akceptacji samej siebie, chociaż życie za murami nie należy do najłatwiejszych. Musi nauczyć się egzystować w świecie twardych zasad. I właśnie w opisach tego więziennego świata pojawiają się te mocne wątki. Dotyczącą lesbijskiej miłości i gwałtów dokonywanych przez kobiety na kobietach. Przyznam, że zaskoczył mnie jeden z opisów, ale skandalicznym, bym go nie nazwała. 

W "Drzwiach do piekła" Nurowska pokazuje swoją nową twarz jako pisarka. Odchodzi od schematów. Ale cieszy fakt, że pozostaje wierna tematyce kobiecej. 

środa, 10 kwietnia 2013

Maja Łozińska. "Smaki dwudzistolecia. Zwyczaje kulinarne, bale i bankiety"

"Smaki dwudziestolecia. Zwyczaje kulinarne, bale i bankiety"

Kuchnia, to bardzo trwały element kultury człowieka. Nawet nie zapisane przepisy i obyczaje żyją z pokolenia na pokolenie, napisał Jan Łoziński we wstępie do książki "Smaki dwudziestolecia. Zwyczaje kulinarne, bale i bankiety". Trudno się z nim nie zgodzić. Polacy od lat uwielbiają rosół, kotlety schabowe, bigos i oczywiście pierogi. Mimo wszystko wraz z upływem czasu nasze obyczaje, przyzwyczajenia kulinarne i styl życia się zmieniają. Pod tym względem dziś od lat 20. i 30. XX w. dzieli nas już przepaść.

Jak się wtedy żyło, jak prowadzono domy? Zmiany cywilizacyjne i ekonomiczne dokonujące się wówczas na świecie objęły także odradzającą się Rzeczpospolitą. W miastach powoli rezygnowano ze służby, kobiety podejmowały pracę zawodową i aby przygotować posiłki dla swoich rodzin musiały upraszczać dotychczasowe menu. Coraz chętniej zaczęto też jadać warzywa i owoce. Jak można przeczytać w "Smakach dwudziestolecia" szybko zmieniał się też model życia towarzyskiego w dużych miastach. Zamiast wizyt w domach preferowano spotkania w restauracjach, kawiarniach, tam też organizowano bale i bankiety, najchętniej z daniami kuchni francuskiej. Oczywiście lokalach najczęściej przesiadywali zamożni mieszkańcy miast.

Osiadłe w wiejskich dworach rodziny ziemiańskie najchętniej jadły potrawy tradycyjne wyrosłe ze szlacheckich wzorców. I im dalej na wschód tym wierność tradycji była mocniejsza. W niektórych miejscach przyrządzano nietypowy deser pochodzący z Ukrainy. Do jajka ugotowanego na miękko wbijano słomkę, przez którą kucharz wysysał żółtko, a potem w jego miejsce wtryskiwał prosto z ust krem czekoladowy krem. Na koniec jajko obtaczano w cukrze pudrze z wanilią. Byli tacy co pojąwszy metodę przyrządzania tego specjału rezygnowali z posiłku.

W książce Mai Łozińskiej też wiele ciekawostek o handlu spożywczym w sklepach, na rynkach, targowiskach i w halach. Klienci bazarów często padali ofiarą oszustów fałszujących żywność starymi "domowymi" metodami. Niektóre z nich stosuje się chyba do dziś. Śniętym rybom malowano skrzela na czerwono, konina udawała znacznie droższą wołowinę, do masła dodawano surowe tarte kartofle i dla koloru nieco soku z marchwi, do mleka dolewano wody , a chude mleko i śmietankę zagęszczano mąką lub zmieloną kredą (!), a także zaprawiano sodą, aby nie kwaśniało.

W rozdziale "W restauracjach i kawiarniach" znalazłam też wątek dotyczący Radomia. "W poszukiwaniu kulinarnych przygód wybierano się także na prowincję. Z dobrej kuchni znane były restauracje Radzymińskiego z Lublinie, Berensa z Kazimierzu nad Wisłą, Ratajskiego w Krasnymstawie i Wierzbickiego w Radomiu". U tego ostatniego bywało wielu popularnych aktorów dwudziestolecia: Loda Halama, Kazimierz Krukowski, Stefan Jaracz, Ludwik Solski, Ludwik Sempoliński czy Tola Mankiewiczówna. Jak czytamy w książce: "W soboty i niedziele przed radomską restauracją parkowały eleganckie limuzyny gwiazd ciekawych nowych, smakowych wrażeń obiecywanych w menu. Kusiła galantyna z drobiu i pasztet z dziczyzny, ozór peklowany z chrzanem, gulasz po węgiersku i pularda w białym winie z selerami.". Tygodnik "Świat" w 1933 r. donosił: "Czy wiecie jaka restauracja w Polsce zdobyła obecnie największe uznanie naszych gastronomów? Stolica sromotnie zdystansowana, Tak samo Poznań ze swym bazarem, Kraków z Grand Hotelem, Lwów z Żorżem. Tryumfuje jedno ze skromniejszych miast prowincjonalnych. Radom!".

"Smaki dwudziestolecia. Zwyczaje kulinarne, bale i bankiety" to także piękny album, który nie tylko słowem, ale także obrazem przenosi nas za stół  dwudziestolecia międzywojennego.

Sprzedaż śledzi na rynku w Bydgoszczy, 1925 r.

 
Jadalnia w zamku prezydenta RP w Wiśle, 1931 r.

Automaty z kanapkami, 1931 r.

Warszawska kawiarnia, lata 30.

Serwis "Kula" z Ćmielowa

Bolesław Leśmian z córką w kawiarni

Bal sylwestrowy z teatrze Morskie Oko w Warszawie. Pierwsza z lewej Zula Pogorzelska, Janin Sokołowska, Władysław Walter i Eugeniusz Bodo, 1930 r.

 

Przyjęcie u Ryszarda Ordyńskiego

Jerzy Blikle

 
Przyjęcie noworoczne u prezydenta Ignacego Mościckiego

poniedziałek, 8 kwietnia 2013

"Sprawa Niny S." i "Requiem dla wilka" Nurowskiej

Kontynuuję przygodę z Marią Nurowską. Za mną lektura "Sprawy Niny S." i "Requiem dla wilka". Polecam obie książki, chociaż druga z nich bardziej przypadła mi do gustu. Dziś idę na łatwiznę, tylko opisy wydawcy.

 

"Sprawa Niny S."
Radca prawny Jerzy Baran zostaje zastrzelony w swoim warszawskim mieszkaniu. Śledztwo prowadzi komisarz Zawadka, doświadczony policjant, wciąż szukający spełnienia zawodowego - zadania, które odmieni jego życie. Instynkt podpowiada mu, że taka sprawą będzie zabójstwo Jerzego B. Do zbrodni przyznaje się była konkubina denata, pisarka Nina S., jednak komisarz nie daje wiary jej wersji wydarzeń. Aby dotrzeć o prawdy, studiuje dziennik pisarki i zeznania jej córek bliźniaczek. Poznaje losy trzech kobiet. Ich pragnienia, lęki i skrywane od lat tajemnice. Wkracza do świata, w którym miłość splata się z podłością, a o uczucie i godność trzeba nieustannie walczyć. To świat, w którym za chwilę nieuwagi i nieostrożności płaci się wysoką cenę.
Maria Nurowska po mistrzowsku nawiązuje do gatunku powieści kryminalnej, aby wygłosić pean na cześć miłości między matką a córkami, między siostrą a siostrą. Złemu światu mężczyzn przeciwstawia czuły i delikatny świat kobiet. Toksycznemu uczuciu - doznanie, które wyzwala. Bohaterowie Sprawy Niny S. to postaci tragiczne. Wtłoczone w tryby historii i niebezpiecznych namiętności. 

"Requiem dla wilka"
Kontynuacja głośnej powieści "Nakarmić wilki" z 2010 r. Młoda reżyserka Joanna przyjeżdża w Bieszczady, do wsi, w której przebywała, Katarzyna. Dziewczyna chce się spotkać ze swoim idolem, starszym reżyserem, który w Bieszczadach kupił dom. Z początku niechętny jej mężczyzna po jakimś czasie zaczyna się nią interesować. Okazuje się, że pamięć o Kasi jest we wsi ciągle żywa, jej tajemnicze losy wciąż nie dają spokoju tym, którzy się z nią zetknęli. Mieszkańcy odnajdują w Joannie podobieństwo do zmarłej tragicznie doktorantki, zdarza się, że pytają: „Pani ożyła?". Zaintrygowana tym reżyserka zaczyna szukać informacji o swojej poprzedniczce, kontaktuje się z jej uczelnią, wynajmuje chatę, w której mieszkała. Nic nie wie o lesie ani o zwierzętach, ale zaczyna żyć życiem tamtej dziewczyny, i choć nie zna zachowań wilków, postanawia odszukać je i sfotografować. 
Historia komplikuje się jeszcze bardziej, gdy w życiu Asi pojawia się Olgierd, pilnie strzegący wilków i swojej pamięci o Katarzynie. Życiem kobiety zaczyna rządzić fascynacja dwoma mężczyznami - wybitnym artystą i skrytym naukowcem, ale przede wszystkim zagadkowymi dzikimi zwierzętami, których odnalezienie staje się jej obsesją.

poniedziałek, 1 kwietnia 2013

"Reporterka. Rozmowy z Hanną Krall" Jacka Antczaka

Kim jest Hanna Krall? Odpowiedź jest prosta. Autorką książki "Zdążyć przed Panem Bogiem" opartej na wywiadzie z Markiem Edelmanem, a także wielu reportaży m.in.: "Trudności ze wstawaniem", "Tańca na cudzym weselu", Dowodów na istnienie", a także "Wyjątkowo długiej linii" i "Króla Kier znów na wylocie". A jak Hanna Krall postrzega własną twórczość, świat, zawód, czytelników i samą siebie? Na to pytanie już trudniej odpowiedzieć, bo pisarka nie lubi o sobie opowiadać. Antczak zdecydował się jednak zaryzykować i pokazać jej prawdziwą twarz. 

Sposób na "Reporterkę" był skomplikowany i jak sam auor napisał we wstępie książki, wymagał benedyktyńskiej cierpliwości. Wywiad-rzeka powstał z cytatów. Rozmów, wypowiedzi (prasowych, dla tv, radia, na czatach internetowych), wywiadów jakich Krall udzieliła w swoim życiu. Z tymi rozmowami autor i bohaterka podczas autoryzacji poczynali sobie ponoć dość swobodnie. Były skracane, pozbawiane pytań, poprawiane stylistycznie. Wszystko po to, aby było składnie, na temat, z sensem i bez powtórzeń. Mimo tak dużej ingerencji tekst czyta się znakomicie. Rozmówczyni jest przekorna, zadziorna. Czy arogancka? Nie, ale czasem na jakby źle zadane pytania odpowiada z lekką nutką irytacji. Jej słowa potwierdzają jak ogromnie doświadczoną jest reporterką i, że po latach ma już swój własny, niepowtarzalny styl pracy. Reporterka wyjaśnia również czytelnikom, dlaczego ocala pamięć o ofiarach Holokaustu i dlaczego tak rzadko wychodzi poza tę tematykę. Dzięki książce poznajemy genezę jej książek.

I chociaż z niektórymi poglądami Hanny Krall można się nie zgadzać, to miłośnicy jej twórczości, dziennikarze, a także przyszli reportażyści powinni koniecznie przeczytać "Rozmowy" Jacka Antczaka.

"Jaka jest, pani zdaniem, specyfika zawodu reportera?
Uprawianie reportażu to zajęcie najbardziej z merytyczne w naszym fachu dziennikarsim. Wielu kolegów traktuje dziennikarstwo jako sposób , jako drogę do czegoś, np. do polityki. Inni są działaczami społecznymi, a dziennikarstwo jest polem do ich działania. Bardzo wielu chce zarabiać duże pieniądze i zarabiają. Są to dziennikarze pracowici, solidni, szybcy, dobrzy fachowcy. Dla reportera najważniejszy jest reportaż. Nie pieniądze, nie kariera, bo nie robi się ani pieniędzy, ani kariery na reportażu, nie polityka i nie naprawianie świata, chociaż taki ambitny zamiar jeszcze się zdarza. Dla reportera najważniejszy jest reportaż, czyli  zapisu świata".

"Sporządza pani notatki?
Zawsze. Dokładnie, bardzo dokładnie notuję, kiedy prowadzę rozmowę. >>A co pani tam notuje<< - pytają mnie czasem. A ja notuję nie to, co akurat mówią, to, co wisi za nim na ścianie albo jak się zachowują. Zdarza się, że w ogóle nie wyciągam notesu, kiedy to może kogoś speszyć. Nie lubię pracować z magnetofonem, bo potem człowiek jest niewolnikiem taśmy. Dosłownie powtórzone zdania są rozwlekłe i nudne. Ja zagęszczam, z wielu zdań robię jedno. Dokładnie takie zdanie mogło w ogóle nie paść, a mimo to jest prawdziwsze niż wypowiedziane. (...)"  


środa, 20 marca 2013

"Bić się do końca. Podziemie niepodległościowe w regionie radomskim w latach 1945-1950"

"Bić się do końca. Podziemie niepodległościowe w regionie radomskim w latach 1945-1950", to najnowsze wydawnictwo Krzysztofa Busse i Arkadiusza Kutkowskiego, pracowników radomskiego IPN. Jak piszą sami autorzy we wstępie, publikacja nie ma ambicji naukowych. Jest rodzajem pięknie wydanego  albumu, prezentacją fotografii i dokumentów uzupełnionych o komentarz historyczny, który odtwarzając w lapidarnym skrócie dzieje podziemia na ziemi radomskiej ma pozwolić czytelnikowi zrozumieć postawy i motywacje ludzi mających odwagę bić się po wojnie z komunistami. Wiele z prezentowanych materiałów nie było nigdy dotąd publikowanych. 

W kolejnych rozdziałach można znaleźć informacje o początkach nowej konspiracji, epopei Związku Zbrojnej Konspiracji, konspiracji leśnej czy aparacie represji ówczesnych władz. 









środa, 13 marca 2013

Julia i "Rosyjski kochanek" Marii Nurowskiej

Dziś krótko. Nie dlatego, że "Rosyjski kochanek", to tani romans - chociaż tytuł może to sugerować. Maria Nurowska potwierdziła swój warsztat pisarski, książka mi się nawet podobała, jednak niczym nie zaskoczyła i trudno jest mi się silić na jakiekolwiek recenzje. Jest to historia miłości pięćdziesięcioletniej Julii, i dużo młodszego Aleksandra, Rosjanina, historyka. Dla głównej bohaterki jest to pierwszy, wielki i  romans. Dla niego to również bardzo ważna relacja. Ale to ona jest w centrum zainteresowania narratora i obnaża swoją walkę z własnym ciałem, stereotypowym myśleniem o seksualności. Kobieta musi przewartościować cały swój świat, aby odnaleźć się w nowej roli. Ale nie jest jej łatwo uwierzyć w szczerość uczuć mężczyzny. Maria Nurowska napisała romans, ale porusza w nim jeszcze kilka ciekawych tematów dotyczących m.in. wpływu dzieciństwa na dorosłe życie czy niełatwych relacji matka-córka. Warto przeczytać.

czwartek, 7 marca 2013

"Futbol, cholera jasna" - piłka nożna wg Fergusona

Męski punkt widzenia, czyli recenzja Łukasza

Jako zapalony kibic Manchesteru United z niecierpliwością czekałem na książkę Patricka Barclaya o sir Aleksie Fergusonie: "Futbol, cholera jasna!". Trener "Czerwonych Diabłów" to postać legendarna. Pod wieloma względami nie mająca sobie równych nie tylko w świecie piłki, ale i sportu w ogóle. No bo jak inaczej można określić człowieka, który pracuje w jednym klubie od 27 lat, wychował cztery generacje zawodników i zdobył ze cztery worki pucharów?

Można go tylko próbować lepiej poznać i w tym miała mi pomóc książka Barclaya. Autor zaczyna od wczesnej młodości SAF-a. Dość obszernie opisuje jego dorastanie i piłkarską karierę w Szkocji lat 50. i 60. To bardzo ciekawy fragment lektury, który - dzięki przeczytaniu biografii Garrinchy - dał mi szansę porównania realiów Wysp Brytyjskich i Brazylii w tym samych dziesięcioleciach. Szkocję tamtych lat Barclay przedstawił jako kraj staroświeckich zasad, przywiązania do polityki i religii. A nawet nie tyle "przywiązania", co wręcz określania ludzi przez ich pryzmat. Z dzisiejszej perspektywy podział na kluby "protestanckie" i "katolickie" wydaje się absurdem, wtedy była to codzienność.

Opisując młodego Fergusona autor nie lukruje. Przeciwnie - tworzy wizerunek choleryka, raptusa i perfekcjonisty w jednym, który od innych wymaga 150 proc., od siebie nawet po 200. Do bólu zaangażowany, twardo walczący i nieustępliwy jest idealnym materiałem na trenera-zamordystę, który za dwie dekady przywróci niegdysiejszą świetność Manchesterowi United. Nierzadko idąc trochę po piłkarskich trupach, bo Ferguson jako trener znany jest z tego, że bez żalu poświęca gwiazdy dla dobra ogółu, a żaden piłkarz nie jest u niego istotniejszy niż kolektyw.

Barclay ładnie punktuje sprzeczności Fergusona. Z jednej strony tyrana, z drugiej świetnego wychowawcę młodzieży. Człowieka przywiązanego do zasad, ale jak nikt inny adaptującego się do sytuacji. Gwałtownego, pamiętliwego i obrażalskiego, ale przy tym najwierniejszego i najbardziej oddanego przyjaciela swoich przyjaciół. I tak podróżujemy sobie z sir Aleksem przez dekady, poznając kolejne ciekawe wątki z jego bogatej kariery i życia prywatnego. Jest o czym czytać. A jednak, w "Futbol, cholera jasna!" zabrakło mi przekrojowości. Przytaczając poszczególne anegdoty Barclay nie pyta "dlaczego?", nie próbuje analizować motywów Fergusona, zgłębić nierzadko trudne decyzje. Chyba poszedł o krok za daleko w faktografię. Może, znając niechęć Szkota do krytycznych dziennikarzy, nie chciał wchodzić na grząski grunt?

W polskim wydaniu książki rozczarował mnie też dobór zdjęć. Jest ich stanowczo za mało i w zasadzie wszystkie pochodzą z ostatniej "dziesięciolatki". A ludzi pragnących poznać trenera o wiele bardziej ucieszyłyby fotografie z czasów młodości, gry w piłkę, pierwszych sukcesów, niż zgrane we wszystkich mediach zdjęcia z Rooneyem czy Ronaldo. Tak czy inaczej, jeśli jest się kibicem piłkarskim i chce się lepiej poznać tego niezwykłego człowieka, książka jest warta przeczytania. To taki trochę "Ferguson dla średniozaawansowanych", ale bardzo miła lektura.

środa, 13 lutego 2013

"Śród żywych duchów" Małgorzaty Szejnert

Reportaż "Śród żywych duchów" Małgorzata Szejnert ukończyła na przełomie lat 1989 i 1990. Niestety nie mógł się wtedy ukazać w Polsce w legalnym wydawnictwie. Książka wyszła w Londynie i tylko cześć niewielkiego nakładu trafiła do kraju. Już wtedy docenili ją krytycy. Nie było jednak wówczas czasu na rozdrapywanie ran z powojennych lat. Budowano demokrację. Ale jak pisze sama autorka, z czasem otwierano archiwa, naukowcy odkrywali zbrodnie komunistyczne i zaczynali głośno mówić o tym, co działo się w drugiej połowie lat 40 i na początku lat 50. 

Szejnert zastanawiała się czy wznowienie "Śród żywych duchów" ma sens. Kto będzie chciał jeszcze czytać tekst, który stracił na swojej aktualności. Na szczęście znaleźli się wokół niej mądrzy ludzie i przekonali do tej decyzji. Dzięki jej reportażowi wiemy jak trudno było wtedy rozmawiać o przeszłości, gdy wszyscy wkoło milczeli, a wiele lat wcześniej przy pomocy terroru zacierano pamięć. Zmieniono tylko jeden fragment - aneks ze spisem straconych. Stary obejmował dwieście osiemdziesiąt trzy nazwiska, nowy dwieście trzydzieści dziewięć. Ta radykalna różnica, to dowód na to jak niewiele jak niepewna jest historia najnowsza.

Książka ma formę dziennika ze śledztwa dziennikarskiego, jakie autorka prowadziła pod koniec lat 80. Chciała wiedzieć, co działo się z więźniami politycznymi straconymi na Rakowieckiej w latach 1944-1956. Ofiarami byli wtedy najczęściej ci, którzy nie podobali się systemowi, bo należeli do przedwojennej kadry oficerskiej, walczyli w Powstaniu Warszawskim, o których wiadomo było, że nie będą się godzić na kolejną okupację. Ich zwłoki grzebano w tajemnicy przed rodzinami. Podobnie działo się z ciałami tych, których śmiertelnie pobito, wpisując potem do aktu zgonu fałszywą przyczynę śmierci. Aby dojść do prawdy, niczym prawdziwy detektyw analizowała zebrane przez siebie informacje, rozmawiała ze świadkami, kojarzyła fakty, wyciągała wnioski ze strzępków wspomnień, przeglądała grube teczki z dokumentami. Oczywiście niemożliwe było, aby wtedy wszystkie tajemnice udało się jej rozwiązać. Jak powszechnie wiadomo, nigdy nie będzie to możliwe. 

Małgorzatę Szejnert szczególnie interesowało pole przy cmentarzu na Służewie, gdzie grzebano ludzi zabitych w więzieniu mokotowskim. Próbowała dokładnie ustalić miejsce ich pochówku i liczbę. Wiele równań z niewiadomymi udało się jej chyba jako pierwszej rozwiązać. Sporo uwagi poświęciła również tzw. "Łączce" na Wojskowych Powązkach. W kwaterze "Ł" także powstawały doły dla skazanych. Reportaż Szejnert to nie tylko historyczne fakty. Autorka nie zapomina o ludziach. Losy tych co ginęli i ich rodzin napawają przerażeniem. Żyli nie tylko w terrorze, ale też niekiedy na granicy ubóstwa. Czasem poszukiwania bliskich zamieniały się w obłęd jak np. w przypadku Macieja Chajęckiego, który chciał odnaleźć ojca Bronisława.

"Śród żywych duchów", to lektura obowiązkowa. Dzięki takim książkom nasza pamięć jest wciąż żywa. Może moje słowa zabrzmiały bardzo patetycznie, ale takie są adekwatne. Dawno żaden tekst nie zmusił mnie do tylu refleksji nad powojenną schizofreniczną historią Polski. Skąd brało się tyle zła?  

środa, 6 lutego 2013

Długie i mocne "Listy miłości" Marii Nurowskiej

Nigdy nie przepadałam za powieściami epistolarnymi. Uważałam formę za bardzo ograniczającą dla autora. Bohater piszący listy ma przecież ograniczoną wiedzę o świecie. Nie może być narratorem wszechwiedzącym. Po lekturze "Listów miłości" Marii Nurowskiej dostrzegłam plusy tego gatunku, których wcześniej zupełnie nie dostrzegałam. Listy (zakładając oczywiście, że są zupełnie szczere) pozwalają nam przecież najlepiej poznać bohatera, jego wewnętrzny świat, motywacje, uczucia. Szczególnie w listach pisanych do ukochanej osoby zdradza on swoje sekrety, emocje, dręczące go "strachy".

"Listy miłości" pisze dziewiętnastoletnia Żydówka Elżbieta Elsner. Aby uchronić siebie i ojca od śmierci głodowej w getcie, decyduje się na prostytucję. Jeden z klientów domu publicznego, wysoki rangą esesman, załatwia jej kenkartę i organizuje ucieczkę na aryjską stronę. Już jako Krystyna Chylińska, za sprawą przypadku trafia do mieszkania doktora Korzeckiego. Pomiędzy dziewczyną a polskim lekarzem, późniejszym adresatem niewysłanych listów, rodzi się uczucie, które dla obojga do łatwych nie należy.  

Nowa rodzina, związek z ukochanym mężczyzną i już godziwa praca tłumaczki – można by pomyśleć, że to powinna zagwarantować Krystynie satysfakcję i spokój. Tyle że wojenna trauma wciąż nie daje o sobie zapomnieć. Kobieta boi się, że zostanie rozpoznana. I tak też się staje. Nieoczekiwanie pojawia się ten drugi – niczym upiorny cień z getta. Szantażuję i zmuszą kobietę to potajemnych spotkań. Chociaż nie jest mu obojętna, traktują ją jak luksusową prostytutkę. 

Od "Listów miłości" trudno się oderwać. Gdy zacznie się czytać, nie można ich odłożyć na półkę. Trzeba je jak najszybciej skończyć. Dlaczego? Życie głównej bohaterki zmienia się jak w kalejdoskopie. Wciąż coś staje jej na drodze. Jakaś przeszkoda, którą w musi pokonać. I za każdym razem wychodzi z opresji cała. Jednak ta liczba nieszczęść z czasem budzi nasze podejrzenia, wydaje się nieprawdopodobna. Bo czy jedna osoba może mieć w życiu takiego pecha, a zarazem spadać zawsze na cztery łapy? Wiem, że wojenne i powojenne losy ludzi były często tak niezwykłe, że na ich podstawie można byłoby napisać kilka filmowych scenariuszy. W książce Nurowskiej zaskakuje jednak fakt, że Krystyna mimo wszystko wychodzi na prostą i nie zostawia to w jej psychice większego uszczerbku

W powieści jest sporo mocnych scen erotycznych. Na forach internetowych przeczytałam kilka opinii, że są one zbędne i autorka niepotrzebnie epatuje seksualnością. Nie zgodzę się z tymi komentarzami. Nadają one odowiednich barw życiu pani Korzeckiej. Nurowska nie udaje, że jej bohaterka karmi się tylko wzniosłymi słowami i przeżywa rozterki miłosne. Jest człowiekiem z krwi i kości a seksualność, to część jej życia.