poniedziałek, 24 maja 2010

Schizofrenia lekka i przyjemna

„Nie oceniaj książki po okładce” - to zdanie powtarza się każdemu dziecku już w szkole podstawowej. Nie wszystkie maluchy udaje się jednak przekonać i wyrastają z nich dorośli, którzy zupełnie tę zasadę ignorują. Taką osobą jestem ja i nie zamierzam się tego wstydzić, chociaż spowiadam się z tego już przy drugiej recenzji. „Małą Angielkę. W Paryżu, zakochaną i w tarapatach” nabyłam w radomskiej księgarni Matras skuszona dużą obniżką i kolorową okładką. „Skoro nie mogę kupić sobie żadnego ciucha, bo a to za drogi, albo za mały to chociaż książką sprawie sobie przyjemność” tłumaczyłam w głowie nieprzewidziany zakup. Na szczęście decyzji nie żałuję, okazała się strzałem w dziesiątkę i „Mała” bardzo mi się spodobała.
Fabuła książki nie jest ani oryginalna, ani zaskakująca. Młoda Angielka, Catherine realizuje swoje życiowe marzenie i po studiach językowych przeprowadza się do stolicy Francji. Poznaję miłość swojego, życia zwanego panem Żabojadem. Następnie na świat przychodzi córeczka – Kijanka. Niezbyt rozmowny partner, nazbyt zajęty pracą, nie zaspakaja potrzeb emocjonalnych młodej partnerki. Aby dać upust kłębiącym w głowie emocjom, Katarzyna zakłada blog, opisuje swoje doświadczenia, perypetie rodzicielskie i uczuciowe. Ku jej zaskoczeniu zdobywa on ogromną popularność. Pod każdym postem znajduje kilka, kilkanaście, a nawet kilkadziesiąt komentarzy. Rosnące zainteresowanie czytelników sprawia, że pisze jeszcze więcej. Tworzy sobie alternatywną rzeczywistość. Chociaż relacjonuje swoje prawdziwe życie, to nawet nieświadomie zawsze go trochę ubarwia. Dzięki swojej pisarskiej działalności poznaje Jamesa. Nowy mężczyzna przypomina jej, że nadal jest kobietą, piękną kobieta, która potrafi kochać, pożądać i uwodzić. Gotowa jest dla niego przekreślić całe swoje dotychczasowe, uporządkowane życie. Wydaje się jej, że relacja, którą stworzyła jest w stanie pokonać każdą przeciwność. Los pisze czasem przedziwne zakończenia.


W czym tkwi fenomen „Małej Angielki”, książki lekkiej, przyjemnej, niby nie różniącej się od setek innych? Otóż pokazuje schizofrenię współczesnego świata. Egzystujemy w dwóch rzeczywistościach – realnej i internetowej. Catherine prowadzi bloga, niby przedstawia w nim codzienne historie, jednak nie jest tak do końca sobą. W tej wykreowanej postaci zadurza się James i wybucha płomienny romans. Bardzo wielu osobom zdarza się udawać w sieci kogoś innego, chociaż nie zdaje sobie z tego do końca sprawy. Nawet wrzucając zdjęcia na Naszą Klasę (przepraszam, chyba teraz wypadałoby napisać Facebook, N-K jest skazana na banicję za zbytnią przaśność) na tle nowego auta czy z wycieczki w Grecji kreujemy swój wizerunek. W necie każdy chce być atrakcyjniejszy. Cz można przed tym uciec? Wydaje się, że wystarczy wykorzystywać internet tylko do pracy. Ale każdy wie, że jest to zupełnie nierealne. Znajdujemy tam rozrywkę, przyjaciół, zainteresowanie i namiastkę prawdziwych relacji.

Książka skłania do refleksji nad stałością naszych uczuć, wiernością i tym jak rozdzielać cyberświat od realnego. Warto na zakończenie dodać, że autorka Catherine Sanderson opisała własne doświadczenia, nie zmieniając nawet imienia głównej bohaterce, a blog Petite Anglaise istnieje naprawdę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.