środa, 2 maja 2012

Polak potrafi. „Jerzy Dudek. Uwierzyć w siebie”

Męski punkt widzenia, czyli recenzja Łukasza...

Na tę książkę trafiłem zupełnym przypadkiem. Leżała sobie grzecznie w księgarni, w dziale przecen. Kupiłem z ciekawości, bo naczytałem się ostatnio tyle biografii gwiazd futbolu, że korciło mnie aby zobaczyć, jak na tym tle wygląda nasza polska rzeczywistość. „Jerzy Dudek. Uwierzyć w siebie” to (auto)biografia najlepszego polskiego piłkarza minionej dekady. Jedynego Polaka, który dosłownie wygrał swojemu klubowi prestiżową Ligę Mistrzów.

Dudek musi być miłym facetem. Przykładny mąż i ojciec dwójki dzieci, praktykujący katolik, trochę filantrop, a nade wszystko osoba stąpająca twardo po ziemi. Swoje sukcesy zawdzięcza przede wszystkim ciężkiej pracy oraz – czego nie ukrywa w książce – odrobinie szczęścia. Gdyby w 1996 roku nie udało mu się uciec z bankrutującego właśnie Sokoła Tychy do holenderskiego Feyenoordu, pewnie rozpłynąłby się w ligowej przeciętności. A tak miał okazję poznać zupełnie inny świat.

Nie tylko w piłkarskim tego słowa znaczeniu. Wyjeżdżając do Rotterdamu rzucił się bowiem na bardzo głęboką wodę. Miał raptem dwadzieścia trzy lata, chwilę wcześniej wziął ślub. Nagle znalazł się wraz z młodą żoną w obcym kraju, całkowicie od Polski odmiennym, bez znajomości języka. Musiał się w tym wszystkim odnaleźć, zdobyć zaufanie nowych kolegów, uporać się z upiorną sąsiadką i przystosować do holenderskiego stylu życia. Swoje zmagania z kulturowymi odmiennościami, specyfikami konkretnych krajów Dudek opisuje równie ciekawie, jak futbolowe perypetie. A może nawet ciekawiej.

Bez ogródek pisze też o realiach polskiego piłkarstwa początków lat 90. Czytając opowieści o zawodnikach pierwszoligowego klubu „po godzinach” orzących własne boisko treningowe albo reprezentacji kwaterowanej przed ważnym meczem piętro nad odbywającym się właśnie weselem (wiadomo, najtaniej) zacząłem się zastanawiać, jak to w ogóle możliwe że jakiekolwiek talenty się u nas rozwinęły. Liczba bareizmów na stronę powala tym bardziej, że przecież to wszystko działo się naprawdę! Na szczęście wszędzie znajdywali się ludzie, dla których piłka nożna była prawdziwą pasją.

Dudek swoją opowieść traktuje fragmentarycznie, dzieląc ją na okresy gry w poszczególnych klubach. Pisze o spotkaniach z gwiazdami futbolu, zdobywaniu zaufania kibiców, trenerów, uchyla lekko drzwi do szatni Liverpoolu czy Feyenoordu – nie nachalnie, ale wystarczająco, by poczuć emocje towarzyszące zawodowi piłkarza. Czyta się to lekko i z przyjemnością, bez towarzyszącym wielu biografiom wrażenia, że napisano to za wcześnie, na siłę. Można wręcz dojść do wniosku, że to najlepsza praca na świecie. Zwłaszcza wtedy, gdy do przerwy przegrywało się 0:3, a skończyło wieczór z najważniejszym pucharem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.