niedziela, 1 kwietnia 2012

„Garrincha. Samotna gwiazda”. Na własne życzenie

Męski punkt widzenia czyli recenzja Łukasza...

Czasem warto pobuszować po księgarniach w poszukiwaniu okazji. Można trafić na prawdziwe perełki za bezcen. W moje ręce w ten sposób dostała się kolejna sportowa biografia w ostatnim czasie. Książka „Garrincha. Samotna gwiazda” autorstwa Ruy'ego Castro opowiada historię życia jednego z najwybitniejszych brazylijskich futbolistów – Manuela dos Santosa, popularnie zwanego Garrinchą, czyli strzyżykiem.

Ponad 420 stron lektury dość drobnym drukiem rozpoczyna się od obszernego wprowadzenia w sytuację Brazylii na początku XX wieku. Z początku myślałem, że te antropologiczne wstawki będą stanowić dłużyzny i „zapchajdziury”, odrywające od esencji lektury. Nic bardziej mylnego. Autor nie dość, że wykazuje się lekkością i humorem w opisywaniu realiów życia w Kraju Kawy, to jeszcze zręcznie umieszcza opisy w kontekście życiorysu Garrinchy. Pozwala nam to lepiej zrozumieć samego bohatera, jego przyjaciół oraz realia ich życia.

A trzeba pamiętać, że jeszcze pokolenie-dwa wcześniej ludzie ci byli w zasadzie dzikimi Indianami, żyjącymi w buszu i parającymi się myślistwem. Dopiero angielscy kolonizatorzy zaprzęgli ich do pracy w fabrykach, tworząc całe przemysłowe miasteczka. W jednym z takich miejsc na świat przyszedł Mane. „Garrincha. Samotna gwiazda” pokazuje Brazylię jako kraj specyficzny, pełen zabawnych dla nas zabobonów i zwyczajów. A gdy do tego wszystkiego dodamy jeszcze piłkę nożną, w niektóre perypetie Garrinchy po prostu trudno uwierzyć.

Oto mamy genialnego piłkarza, który być może był genialny dlatego, że urodził się krzywonogi – ale wówczas nikt się tym nie przejmował. Od dziecka był pojony alkoholem („na uspokojenie”), w wieku czternastu lat rozpoczął pracę w fabryce, ale był chronicznym i nieuleczalnym leniem – no chyba, że chodziło o mecze zakładowej drużyny. Inicjację seksualną przeżył z... kozą (co, jak twierdzi autor, w owych czasach nie było niczym dziwnym), a gdy wreszcie otrzymał szansę treningu w profesjonalnym klubie, przy pierwszej okazji okiwał ówczesną gwiazdę Botafogo tak perfidnie, że Nilton Santos (późniejszy wielki przyjaciel Garrinchy) klapnął tyłkiem w murawę. A Mane rozpoczął wielką karierę, która zaowocowała zdobyciem dwóch tytułów mistrza świata i trwającym ponad dwadzieścia lat związkiem z gwiazdą estrady Elzą Soares. Oraz wieloma innymi romansami.

Lektura „Garrinchy” to podróż po skansenie, jakim dla nas jest Brazylia lat 40. i 50. oraz oczywiście, dogłębna analiza kariery wybitnego sportowca, który podobnie jak wielu w tamtym czasie zupełnie nie poradził sobie „za metą” i zmarł w wieku zaledwie 49.lat z powodu choroby alkoholowej. Książka pokazuje, dlaczego biografie sławnych ludzi najlepiej pisać z pewnej perspektywy czasowej. Wydana w latach 50. byłaby laurką, w latach 70. – kopaniem leżącego, który przez swe zawiłe życie osobiste stał się w kraju postacią wręcz znienawidzoną. A tak mamy fascynującą, poruszającą opowieść pokazującą wzlot, jak i upadek wielkiego idola, nazywanego „radością narodu” i piłkarzem większym, niż sam Pele.

1 komentarz:

  1. Inicjację z kozą przeszła Elza, a nie Garrincha. Książka jest fascynująca

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.