sobota, 7 stycznia 2012

Kameralny „Na ratunek” Nicholasa Sparksa

"Na ratunek"
Powieść „Na ratunek” Nicholasa Sparksa była dla mnie zupełną tajemnicą. Może wstyd się przyznać, ale nigdy wcześniej nie słyszałam o tym autorze. Gdy po lekturze przejrzałam jego dorobek, skojarzyłam książkę „I wciąż ją kocham” z tego tylko powodu, że w polskich kinach mogliśmy oglądać jej filmową adaptację. Później dowiedziałam się też, że na podstawie jego twórczość zrealizowano obraz „List w butelce” z Kevinem Costnerem. Sam Sparks uśmiechający się z okładki, nie zachęcał mnie też do zatopieniu się w świecie wymyślonych przez niego bohaterów. Wyglądał dla mnie na niezbyt rozgarniętego, amerykańskiego gogusia. Ale niezrażona nieznanym wzięłam się do czytania i… bardzo pozytywnie się zaskoczyłam.

Dawno nie obcowała z tak kameralną powieścią, nie zabrudzoną zbędnymi ozdobnikami. Pisarz jest w niej bardzo blisko ludzi, ich problemów i emocji. Pokazuje świat czarno-biały, a tylko czasem wkradają się szarości. Główną bohaterką jest Denise, młoda kobieta samodzielnie wychowują kilkuletniego synka Kyle’a, cierpiącego na zaburzenia mowy. Ze względu na chorobę syna, rezygnuję z pracy nauczycielki i całe dnie spędza z nim, ucząc go mówić. Prowadząc taki tryb życia jedyne zajęcie jakie może wykonywać jest praca kelnerki w pobliskim barze. Nie narzeka jednak na swoje życie. Akceptuje, to co daje jej los. Pewnego dnia, w czasie burzy nieszczęśliwie rozbija auto. Wystraszony Kyle wysiada z samochodu i gubi się w lesie. Odnajduje go strażak ochotnik - Taylor. Jak można się domyślić, tak rozpoczyna się ich skomplikowane uczucie. 

Nicholas Sparks
W ostatnich latach bardzo popularne stały się książki, których akcja dzieje się w tętniących życiem metropoliach. Małe miasteczka, wsie są dla autorów mało inspirujące, dają niewiele możliwości rozegrania akcji powieści. Sparks ma inne zdanie na ten temat. „Na ratunek” toczy się wolno, w niewielkim mieście w USA. Główne postaci nie prowadzą rozrywkowego trybu życia. Żyją spokojnie w swoich małych światach. Dzięki temu podczas lektury my sami możemy się lekko wyciszyć i chwilę pomyśleć nad własnym życiem. Mylą się jednak ci, którzy sądzą teraz, że powieść jest nudna. Emocji pozytywnych i negatywnych oraz zwrotów akcji w niej nie brakuje. Pisarz bardzo sprawnie kreśli momenty napięcia, przeplatane uspokajającą sielanką. Ostrzegam, że w czasie lektury u osób bardziej wrażliwych mogą w oczach pojawić się łzy.  

„Na ratunek” polecam każdemu, kto ma ochotę na prostą, wzruszającą literaturę, która nie jest nielogiczną słowną watą.

5 komentarzy:

  1. Mam jedną książkę Sparksa zakupioną stosunkowo dawno. Czas ją przeczytać :-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Moje spotkania ze Sparksem były bardzo różne, od kompletnych porażek po naprawdę ciekawe tytułu. Dobrze wiedzieć, które z nich mogę potencjalnie zaliczyć do tej drugiej grupy :)

    PS. Szalenie dobrze czyta się tę recenzję, na Twoim blogu jest tak przejrzyście!

    OdpowiedzUsuń
  3. Domi@ Dzięki za wielki komplement. Zawsze bardzo zależało mi na tym, aby mój blog był bardzo przejrzysty i wygodnie się go czytało. Poprawiłaś mi humor w niedzielę rano. :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Ja jeszcze nigdy nie przeczytałam nic Sparksa,choć tyle o nim słyszałam,a nawet jedną z jego książek mam na półce.Pora nadrobić :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Podobała mi się bardzo, stając się jedną z moich ulubionych książek Sparksa :).

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.