wtorek, 1 marca 2011

"Czarny czwartek". Historia a losy człowieka

Przejmujący, wstrząsający, wciskający w fotel – taki jest film „Czarny czwartek. Janek Wiśniewski padł”. A idąc do kina nie wiedziałam czego się spodziewać. Dochodziły do mnie głosy, że jest to obraz mocny, wyrazisty, myślałam jednak, że są mocno przesadzone. Bo przecież co może być mrocznego w kolejnej polskiej produkcji, która pokaże kilka scen zbiorowych mających przypomnieć wydarzenia z czasów PRL. Jestem przecież do tego przyzwyczajona. Kolejna lekcja historii w kinie.

Film jest oparty o wydarzenia, które miały miejsce na Pomorzu w grudniu 1970 r. Mnie jednak szczególnie poruszyła historia Stefanii i Brunona Drywów (w tych rolach znakomici Marta Honzatko i Michał Kowalski). Są to zwykli ludzie, którzy zgadzają się na otaczającą ich rzeczywistość, cieszą się z tego co mają i przez przypadek wplątani zostają w historyczny kocioł. Brunon zostaje ciężko ranny gdy 17 grudnia wysiada wraz z innymi robotnikami na stacji Gdańsk-Stocznia (umiera nad ranem następnego dnia, tuż po operacji). To co później przeżywa kobieta jest dramatyczne i wydaje się ponad siły zwykłego człowieka. Bo czy możemy sobie dziś wyobrazić, że najpierw dowiadujemy się o śmierci bliskiej osoby, a tej samej nocy budzi nas dwóch obcych mężczyzn i mówi, że za pół godziny pogrzeb? To chyba pytanie retoryczne. A panią Stefanię w ciemną noc zawieziono do kostnicy, pozwolono na kilkuminutowe pożegnanie z mężem, którego następnie w zupełnej ciszy, pod osłoną nocy pochowano jak złoczyńcę. Jak dla mnie jest to przerażające.

Co mnie jeszcze w filmie Antoniego Krauze poruszyło? Wiarygodne pokazanie siermiężności tamtych czasów. Braku wszystkiego od mebli po żywność. Wszechogarniającej szarości i bezsilności. Można było wówczas krzyczeć, ale nikt nie słyszał. A żeby głos jednak przez przypadek się nie rozniósł, zaraz pojawiał się w ustach knebel. 

„Czarny czwartek”, chociaż mocny ma swoje wady. Niektóre wątki pojawiają się i nagle znikają jakby ktoś o nich zapomniał. Tak się dzieję m.in. z dobrym przewodniczącym Miejskiej Rady Narodowej, który próbuje rozmawiać z protestującymi stoczniowcami. Niewiele też dowiadujemy się o maltretowanym przez milicjantów uczniu, który trafił na komisariat z łapanki gdy szedł odwiedzić pracującą w szpitalu matkę. Nie podobają mi się też PZPR-owscy oficjele w role, których wcielają się doświadczeni i dobrze znani aktorzy. Wolałabym w filmie zobaczyć mniej znane twarzy. Ja nie widziałam Zenona Kliszki a wciąż Piotra Fronczewskiego.

W obrazie jest wiele patosu, szczególnie gdy pokazywane są sceny zbiorowe, ale w czasach tęsknoty i nostalgii za PRL-em, sprowadzi on wielu na ziemię.

Poniżej foty znalezione w necie. Troche straszne i trochę śmieszne.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.