niedziela, 10 czerwca 2012

Saga o Mordimerze Madderdinie Jacka Piekary

Męski punkt widzenia czyli recenzja Łukasza

Jacek Piekara to jeden z tych polskich fantastów, których cenię najbardziej, a ich twórczość najbardziej do mnie trafia. Sztandarowym przykładem jest tak zwany „cykl inkwizytorski”. To seria książek o Mordimerze Madderdinie, licencjonowanym inkwizytorze Jego Ekscelencji, Biskupa Hez-Hezronu. Składa się on z ośmiu tomów opowiadań przybliżających nam alternatywny świat średniowiecza.

Piekara na dzień dobry pokazuje, że nie brakuje mu wyobraźni do kreowania tła akcji. W świecie Mordimera Jezus nie umarł na krzyżu, ale zstąpił z niego, dobył płonącego miecza i surowo ukarał wszystkich, którzy w Niego nie uwierzyli. Wiary w tym świecie strzeże Święte Officjum, bez wytchnienia tropiące i obchodzące się bez litości z odstępcami od wiary w Boga: czarownikami, heretykami czy demonologami. Choć Madderdin widzi to inaczej. W jego oczach zadaniem inkwizytora nie jest odebranie grzesznikowi życia, ale doprowadzenie do tego, by w oczyszczającym ogniu płonącego stosu odnalazł Bożą miłość i z serca dziękował za zadane mu cierpienia, które pozwoliły mu ocalić nieśmiertelną duszę.

Kolejne tomy cyklu pokazują inkwizytora na różnych etapach kariery: jako młodego, świeżo upieczonego adepta Akademii, który odbiera pierwsze przydziały na prowincji (seria „Ja, Inkwizytor”) lub doświadczonego wyjadacza i zaufanego samego biskupa Hez-Hezronu („Sługa Boży”, „Młot na czarownice”, „Miecz aniołów”, „Łowcy dusz”). Powstała także powieść „Płomień i krzyż”, opowiadająca o dzieciństwie przyszłego pogromcy demonów.

Opowiadania, mimo iż w pewnym stopniu schematyczne, są wciągające, dynamiczne, kuszą czytelnika świetnie przedstawionym światem i wyrazistymi postaciami. Największym magnesem jest tu oczywiście sam Mordimer, człowiek o żelaznych zasadach i niezłomnym poczuciu obowiązku, a przy tym oportunista, trochę hulaka, topiący w alkoholu i ramionach kurtyzan trudy inkwizytorskiej pracy. Bo ludzi w czarnych płaszczach ze złamanym krzyżem boi się, ale niekoniecznie darzy szacunkiem. Dlatego Mordimer musi otaczać się kompanią wątpliwych przyjemniaczków, wśród których są zabijaka Kostuch i bliźniacy-nekrofile, potrafiący jak nikt inny używać łuków i kusz.

Przedstawione w historiach o inkwizytorze intrygi nie zamykają się w „sąsiedzkich” kręgach małych miasteczek. Nierzadko sięgają szczytów władzy świeckiej i kościelnej. Mordimer walczy więc i z opętanymi przez diabła żebrakami, i okrutnymi baronami, biskupami i wójtami. Jak sam twierdzi – w obliczu grzechu wszyscy są równi. Podobnymi morałami inkwizytor raczy nas często i gęsto, a jego przemyślenia dostarczają czytelnikowi materiału zarówno do uśmiechu, jak i zastanowienia. I takie też są opowiadania o Mordimerze Madderdinie: czasem zabawne, czasem klimatyczne czy wręcz straszne, ale nigdy – nużące. Pod warunkiem posiadania zdrowego dystansu do otaczającego nas świata.

2 komentarze:

  1. Ja trochę "przedawkowałam" Mordimera gdzies tak przy trzecim tomie. Trzeba go jednak sobie wydzielać po kawałku i raz na jakiś czas ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Niestety, tak jak napisałem w recenzji, opowiadania są trochę schematyczne, więc w dawce hurtowej mogą zmęczyć :) No i jestem ciekaw, jak Piekara w ogóle tę sagę zakończy, bo w "Łowcach Dusz" trochę ostro pojechał po bandzie...

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.