Męski punkt widzenia czyli recenzja Łukasza
Jacek
Piekara to jeden z tych polskich fantastów, których cenię
najbardziej, a ich twórczość najbardziej do mnie trafia.
Sztandarowym przykładem jest tak zwany „cykl inkwizytorski”. To
seria książek o Mordimerze Madderdinie, licencjonowanym
inkwizytorze Jego Ekscelencji, Biskupa Hez-Hezronu. Składa się on z
ośmiu tomów opowiadań przybliżających nam alternatywny świat
średniowiecza.
Piekara
na dzień dobry pokazuje, że nie brakuje mu wyobraźni do kreowania
tła akcji. W świecie Mordimera Jezus nie umarł na krzyżu, ale
zstąpił z niego, dobył płonącego miecza i surowo ukarał
wszystkich, którzy w Niego nie uwierzyli. Wiary w tym świecie
strzeże Święte Officjum, bez wytchnienia tropiące i obchodzące
się bez litości z odstępcami od wiary w Boga: czarownikami,
heretykami czy demonologami. Choć Madderdin widzi to inaczej. W jego
oczach zadaniem inkwizytora nie jest odebranie grzesznikowi życia,
ale doprowadzenie do tego, by w oczyszczającym ogniu płonącego
stosu odnalazł Bożą miłość i z serca dziękował za zadane mu
cierpienia, które pozwoliły mu ocalić nieśmiertelną duszę.
Kolejne
tomy cyklu pokazują inkwizytora na różnych etapach kariery: jako
młodego, świeżo upieczonego adepta Akademii, który odbiera
pierwsze przydziały na prowincji (seria „Ja, Inkwizytor”) lub
doświadczonego wyjadacza i zaufanego samego biskupa Hez-Hezronu
(„Sługa Boży”, „Młot na czarownice”, „Miecz aniołów”,
„Łowcy dusz”). Powstała także powieść „Płomień i krzyż”,
opowiadająca o dzieciństwie przyszłego pogromcy demonów.
Opowiadania,
mimo iż w pewnym stopniu schematyczne, są wciągające, dynamiczne,
kuszą czytelnika świetnie przedstawionym światem i wyrazistymi
postaciami. Największym magnesem jest tu oczywiście sam Mordimer,
człowiek o żelaznych zasadach i niezłomnym poczuciu obowiązku, a
przy tym oportunista, trochę hulaka, topiący w alkoholu i ramionach
kurtyzan trudy inkwizytorskiej pracy. Bo ludzi w czarnych płaszczach
ze złamanym krzyżem boi się, ale niekoniecznie darzy szacunkiem.
Dlatego Mordimer musi otaczać się kompanią wątpliwych
przyjemniaczków, wśród których są zabijaka Kostuch i
bliźniacy-nekrofile, potrafiący jak nikt inny używać łuków i
kusz.
Przedstawione
w historiach o inkwizytorze intrygi nie zamykają się w
„sąsiedzkich” kręgach małych miasteczek. Nierzadko sięgają
szczytów władzy świeckiej i kościelnej. Mordimer walczy więc i z
opętanymi przez diabła żebrakami, i okrutnymi baronami, biskupami
i wójtami. Jak sam twierdzi – w obliczu grzechu wszyscy są równi.
Podobnymi morałami inkwizytor raczy nas często i gęsto, a jego
przemyślenia dostarczają czytelnikowi materiału zarówno do
uśmiechu, jak i zastanowienia. I takie też są opowiadania o
Mordimerze Madderdinie: czasem zabawne, czasem klimatyczne czy wręcz
straszne, ale nigdy – nużące. Pod warunkiem posiadania zdrowego
dystansu do otaczającego nas świata.
Ja trochę "przedawkowałam" Mordimera gdzies tak przy trzecim tomie. Trzeba go jednak sobie wydzielać po kawałku i raz na jakiś czas ;)
OdpowiedzUsuńNiestety, tak jak napisałem w recenzji, opowiadania są trochę schematyczne, więc w dawce hurtowej mogą zmęczyć :) No i jestem ciekaw, jak Piekara w ogóle tę sagę zakończy, bo w "Łowcach Dusz" trochę ostro pojechał po bandzie...
OdpowiedzUsuń