poniedziałek, 13 lutego 2012

To pewne: "Wojna nie ma w sobie nic z kobiety"

"Wojna nie ma w sobie nic z kobiety"
Wyobrażacie sobie stres tak duży, że siwiejecie przez niego w jedną noc? „Niemiecki manicure” czyli wbijanie szpilek pod paznokcie? A może setki zabitych i rannych, których trzeba grzebać i opatrywać każdego dnia? Oczywiście, że trudno sobie to wyobrazić. To nie jest nasza rzeczywistość. To codzienność kobiet żyjących w świecie wojny.

Siła rażenia reportażu „Wojna nie ma w sobie nic z kobiety” Swietłany Aleksijewicz jest duża. Autorka zebrała historie kobiet walczących w II wojnie światowej po stronie sowieckiej Rosji. Wszystkie jej bohaterki rwały się do walki, aby ratować ojczyznę, pomścić kogoś bliskiego, nie siedzieć z założonymi rękami. Były młode, przed nimi całe życie, ale historia zdecydowała inaczej. Szły na front często kompletnie do tego nieprzygotowane, ale zagryzały zęby i udowadniały, że bez nich mężczyznom byłoby ciężej. Tęskniły za sukienkami, obcasami, miłością i rodziną. Kobiece sentymenty dusiły jednak głęboko w sobie. W czasie wojny były nie tylko świetnymi lekarkami, sanitariuszkami, ale też strzelcami, pilotami czy mechanikami. Dziś zadziwiać nas może, skąd w nich tyle determinacji i siły, aby bronić swojej ojczyzny? Dlaczego nie myślały o tym, aby w ukryciu przeczekać ciężkie czasy? Dlaczego zabijały z zimną krwią i same decydowały się na śmierć?

Reportaż był podobno gotowy na początku lat 80., ale wydawnictwa nie były nim zainteresowane. Cenzorzy zarzucali autorce, że poniża kobiety prymitywnym naturalizmem, dyskredytuje je, z bohaterek robi odpychające samice, a przecież dla Rosjan były one święte. Zamiast heroizmu pokazuje brud wojny. Dla Aleksijewiczowej prawda jest jednak tam gdzie człowiek i jego codzienność. Książka ukazała się ostatecznie gdy zaczęła się pierestrojka Gorbaczowa.

Dziś pisarka jest pewna, że zadałaby inne pytania, usłyszała inne odpowiedzi i napisała inną książkę. Może więcej uwagi poświęciłaby sprawie gwałtów dokonywanych przez rosyjskich żołnierzy. Nie tylko na Niemkach czy Polkach, ale też na swoich koleżankach. Niestety temat ten jest poruszony w bardzo lakoniczny sposób tylko w dwóch miejscach.

W reportażu nie ma pompatycznych komentarzy autorskich. Jest tylko zapis opowieści kobiet, które przeżyły. Często brew woli mężów mówiły nie tylko o dniach chwały, „pięknych” zwycięstwach czy trudach walk, ale o zwykłej codzienności, brudnej, zawszonej i śmierdzącej. Wiele z nich odmówiło rozmowy z dziennikarką, inne cieszyły się, że wreszcie ktoś chce ich wysłuchać Dzięki Aleksijewiczowej poznajemy wojnę widzianą oczami pań, chociaż chwilami przetaczające się przed naszymi oczami obrazy przytłaczają. Wydaje się, że wciąż czytamy to samo. Mimo tego, że historie są różne łączy je jedno – cierpienie. Ja mimo tego, że uważam książkę za znakomita doczytałam ją trochę na siłę. W pewnym momencie miałam dość bólu, nieszczęść i krwi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.