wtorek, 25 września 2012

"Polski hydraulik". Zaremba szwedzki mit obala

Dawno mnie tutaj nie było. Dlaczego? Chyba sama nie potrafię na to pytanie odpowiedzieć. W moim życiu nie było żadnych zawirowań, nie wyjechałam na bezludną wyspę. Chyba fakt, że kończy się lato spowodował, że wpadłam w małą apatię i energii wystarczało mi tylko na chodzenie do pracy. Muszę się z tego wydostać i poszukać ładu i składu.

Nie będę też ukrywać faktu, że nadal coraz mniej czytam, a recenzje książek są z założenia podstawą tego bloga. Może powinnam się zmusić do jednej czy drugiej lektury, przegryźć z tematem i problem przeminie? Inną możliwością jest zmiana charakteru bloga, pisanie na zupełnie inne tematy. Chociaż tak naprawdę nigdy nie ograniczałam się do samych recenzji.

Dziś zapraszam do przeczytania tekstu mojego narzeczonego. Poniższa książka sprawiła że inaczej zaczął postrzegać Szwedów.

Męski punkt widzenia czyli recenzja Łukasza

Kraje skandynawskie, a już w szczególności Szwecja, w naszych szerokościach geograficznych jawią się jako oazy spokoju i porządku, ich narody zaś – tworzące jedyne w swoim rodzaju, prawdziwie obywatelskie społeczności. Wszystkim, którzy mają o Szwedach podobne zdanie, polecam lekturę „Polskiego hydraulika” Macieja Zaremby. Książka otwiera oczy na wiele spraw, a autor wie, o czym pisze. Od ponad czterech dekad mieszka i działa w Szwecji.

Zaremba wychodzi od tytułowego polskiego pracownika sezonowego, płynnie przechodzi do absurdów szwedzkich służb imigracyjnych, poprzez samorządy i służbę zdrowia, na prawodawstwie kończąc. Rozliczne przykłady „upupiania” Bogu ducha winnych ludzi przez bezlitosny, sprowadzający wszystko i wszystkich do wspólnego mianownika system, nie raz i nie dwa każe czytelnikowi głęboko zastanowić się nie tyle nad ideą, co w ogóle sensem istnienia podobnych „państw opiekuńczych”.

Weźmy na przykład polskiego przedsiębiorcę budowlanego który splajtował po serii donosów ze strony związków zawodowych, bo płacił swym sezonowym pracownikom (głównie Polakom) stawki niższe, niż wziąłby szwedzki związkowiec. Że do związków nie należał, bo nie musiał, a Unia Europejska gwarantuje podobno możliwość konkurencji? Trudno. Albo opiekunkę osób starszych, zwolnioną z pracy za zaprzyjaźnianie się ze swoimi podopiecznymi. Bo to nieetyczne przecież. Przeszkadza w rzetelnym wykonywaniu pracy. O bandytach umieszczanych w psychiatrykach, ludziach rozstrojonych nerwowo wsadzanych do ciężkich więzień i masowych L-4 z powodu złego humoru w pracy nie wspomnę.

Osobnym problemem jest imigracja, temat delikatny – bo choć Szwedzi oficjalnie nic przeciwko nie mają, to ich podejście do napływowych jest cokolwiek specyficzne. Z książki wyłania się ich obraz jako ludzi może nie tyle nietolerancyjnych dla kulturowych odmienności, co po prostu nie wyobrażających sobie, że gdzieś na świecie można kultywować inny styl życia. W tym momencie przypomniała mi się autobiografia Zlatana Ibrahimovica, bądź co bądź – potomka imigrantów. On pisał o tym, używając dużo dosadniejszego języka.

Lektura „Polskiego hydraulika” niezawodnie zaprowadzi Was do momentu, w którym będziecie chcieli porąbać swoje meble z Ikei, zezłomować Saaby i napalić w piecu kryminałami Stiega Larssona. Owo szwedzkie państwo opiekuńcze jest bowiem w swej opiece tak równe i sprawiedliwe, że aż pozbawione czynnika ludzkiego, indywidualnego spojrzenia na ludzkie problemy. A potem przyjdzie refleksja, że w sumie to Szwedom trzeba trochę współczuć. Sami przyznają, że tu i ówdzie się nieco zapętlili, a pomysłów na przecięcie węzła brak. Choć książka jest miejscami ciężkawa, to przeczytać warto, bo dzięki niej zobaczycie, do czego prowadzi społeczna hiperpoprawność i docenicie dobre strony naszego „polskiego piekiełka”.