poniedziałek, 9 lipca 2012

Joanna Przetakiewicz, moja ikona stylu...

Zabrałam się za czytanie kilku książek, a tak naprawdę żadnej nie poświęcam swojej uwagi. Dlatego dziś post z innej bajki. 

Odkąd w mediach pojawia się Joanna Przetakiewicz jestem nią zaciekawiona. Według mnie, żadna kobieta w Polsce nie ma takiego wyczucia stylu i urody. Chciałabym w jej wieku wyglądać chociaż w połowie tak dobrze. 

Dziś przeglądałam bloga lamaniabyjoanna.eu i "ukradłam" kilka fotek. Mam nadzieję, że nie łamię tym prawa, a sama zainteresowana nie miałaby pretensji.










wtorek, 3 lipca 2012

"Tak sobie myślę...". Pamiętnik czasu choroby

Gdy przed laty przeczytałam książkę „Stuhrowie. Historie rodzinne” wiedziałam, że jej autor i senior rodu zarazem, ma lekkie pióro. Jak tylko na rynku ukazał się pamiętnik pana Jerzego, „Tak sobie myślę…” wiedziałam - muszę go przeczytać. I chociaż zdawałam sobie sprawę, że powstawał w czasie ciężkiej choroby, to nie interesowały mnie ciekawostki z życia prywatnego pisarza. Spragniona byłam spotkania z mądrym człowiekiem, który chce podzielić się ze mną swoimi przemyśleniami w jednym z najtrudniejszych momentów swojego istnienia. Rak jest wyłącznie w tle. Tylko niekiedy staje się inspiracją wpisów.

Pamiętnik otrzymał od córki, aby jego refleksje nie umknęły w otchłań niepamięci. Na ponad dwustu stronach dzieli się z czytelnikami refleksjami na temat polityki, wydarzeń sportowych, sporo pisze o swoich znajomych, studentach. Najwięcej uwagi poświęca jednak kulturze. Wspomina swoją karierę, ocenia współczesnych twórców, reżyserów, aktorów. W sądach jest często wyjątkowo krytyczny. Wiele negatywnych słów "wypowiada" w kierunku krytyków filmowych i teatralnych. Zarzuca im brak przygotowania do praca, mało merytoryczne teksty i tchórzliwość. Chwilami można odnieść wrażenie, że wywyższa się ponad innych, zachowuje jak jedyny sprawiedliwy. Może to przeszkadzać. Ale zdaję sobie sprawę, że człowiek z takim doświadczeniem życiowym, wiedzą i pozycją ma prawo do tak radykalnych poglądów.

Jego jaskrawe wypowiedzi stoją w kontraście z wizerunkiem Jerzego Stuhra, który znamy z filmów i przekazów medialnych. Tam jest często komikiem, miłym, dojrzałym panem. Taki pocieszny wujek. Zaskakujące jest, jak zmienia się ton jego wypowiedzi, gdy pisze o swoich bliskich, żonie, dzieciach i nienarodzonej jeszcze wnuczce. Jej pojawienie się na świecie i koniec intensywnego leczenia daje nadzieje na lepsze. Kończy też zarazem tę niezwykłą rozmowę Jerzego Stuhra z czytelnikami.

PS Znamienne jest, że jeden z akapitów poświęca Magdzie Prokopowicz, która niedawno zmarła na raka. Tej pięknej, energicznej i pozytywnej kobiecie się nie udało. Jerzy Stuhr żyje. Nie wierzę w przeznaczenie. Zdrowie i choroba to loteria. Cieszę się, że na razie trafiam swoją szóstkę.

PS 2 Książka jest bardzo ładnie i starannie wydana, w grubej oprawie. Zwiększa to przyjemność  z czytania. W Matrasie, w promocji kupiłam ją za 30 zł.

Zdjęcie pochodzi ze strony gazeta.pl

niedziela, 1 lipca 2012

„Niedźwiedź Wojtek”, niezwykły, futrzasy żołnierz

Męski punkt widzenia czyli recenzja Łukasza

Tylko Polacy mogli mieć na tyle ułańskiej fantazji, by podczas wojny wziąć sobie na wychowanie małego syryjskiego niedźwiedzia, poić go piwem, zabierać na potańcówki i jeszcze przysposobić do roli żołnierza. Taki wniosek nasuwa mi się po przeczytaniu książki Ailleen Orr pod wszystko mówiącym tytułem "Niedźwiedź Wojtek". Jak łatwo się domyśleć, opowiada ona historię słynnego misia, który jako pełnoprawny członek armii Andersa brał udział w bitwie pod Monte Cassino. Dodajmy, że uczynił to z własnej woli.

Rodzina autorki mieszkała w pobliżu polskiego obozu wojskowego Winfield, gdzie stacjonowali zdemobilizowani żołnierze. Wojtka znała z opowieści dziadka Jima Little'a, jednego ze szkockich przyjaciół misia, a osobiście spotkała się z nim jako ośmioletnia dziewczynka już w czasach, kiedy futrzasty kombatant mieszkał w zoo w Edynburgu. Tak narodził się jej sentyment dla zwierzęcia, którego pamięć postanowiła uhonorować pomnikiem. Przy okazji spisała opowieści o zwierzęciu i jego niezwykłych losach w niniejszej książce.

Mimo, że traktujący o bardzo trudnych czasach i mający kilka słabszych momentów (które przypominają, że autorka jest księgową, nie pisarką), "Niedźwiedź Wojtek" to w sumie bardzo ciepła opowieść o przyjaźni człowieka i zwierzęcia. Mały miś został wykupiony od tragicznego, cyrkowego losu za puszkę konserw. Oddano go pod opiekę kaprala Piotra Prendysa. On i inni żołnierze wychowali go i zastąpili mu rodzinę do tego stopnia, że nawet zakładając, iż spora część opowieści o niezwykłych wyczynach niedźwiedzia może być podkoloryzowana, nieustannie byłem pod ogromnym wrażeniem opisywanych w książce anegdot.

Dowiadujemy się, że dorosłego niedźwiedzia puszczano wolno, by poruszał się samopas po żołnierskim obozie, pozwalano mu wdawać się w udawane zapasy z ludźmi. Uwielbiał on też prysznice, a jednym z jego przysmaków były... zapalone papierosy. Nocami Wojtek lubił przytulać się do któregoś z żołnierzy tak, jak robią to pluszowe maskotki, nie dzikie niedźwiedzie. Orr zwraca uwagę, że od początku wychowywany był i traktowany nie jak zwierzę ani człowiek, lecz po prostu żołnierz. Być może stąd wzięła się jego niezwykła komitywa z wojakami Andersa oraz legendarny już udział w kampanii pod Monte Cassino.

Kiedy byłem dzieckiem i pierwszy raz usłyszałem o Wojtku, wyobrażałem sobie wściekłego niedźwiedzia tratującego i rozszarpującego przerażonych hitlerowców. W praktyce rola misia nie była aż tak efektowna – nosił on bowiem pociski dla polskich artylerzystów. Ale był też ukochaną maskotką i dobrym duchem polskich żołnierzy, którzy - przymusowo oddzieleni od rodzin - na niego przelali całą swoją miłość i troskę. Historie opisane w tej książce, choć fragmentaryczne, są na tyle niezwykłe, że choćby dla nich warto się zapoznać z „Niedźwiedziem Wojtkiem”. To kolejny dowód na to, że Polak potrafi, i nawet udomowienie ogromnego zwierzęcia nie jest dla niego zadaniem nie do wykonania.