środa, 21 grudnia 2011

„English adventure. Słownik obrazkowy”

Święta, święta, święta… Pewnemu młodemu dżentelmenowi kupiłam w prezencie „English adventure. Słownik obrazkowy” i musiałam się nim pochwalić. W książce można znaleźć przepiękne postacie Disneya a obok nich angielskie słówka. Mam nadzieję, że pomoże mu to w nauce języka, a jeśli nie, to na pewno nie zaszkodzi. Ja w dzieciństwie marzyłam o takiej książce, niestety nigdy nie trafiła pod moją choinkę.
Hmmm… a może ten prezent sprawiłam sobie, aby chociaż przez chwilę nacieszyć nim swoje oczy?















 

poniedziałek, 19 grudnia 2011

"Danuta Wałęsa. Marzenia i tajemnice"

W trakcie czytania tej książki śmiałam się z Łukaszem, że powinna nosić tytuł „Mąż mnie nie informował”. Na okładce widnieje jednak inny napis: „Danuta Wałęsa. Marzenia i tajemnice”. Skąd wziął mi się pomysł na taki tytuł? Mogę powiedzieć, że z życia samej autorki. Przez wiele stron tej publikacji przewijają się zdania, że mąż jej o niczym nie informował, nawet o tym, że ma lecieć do Oslo i odebrać jego nagrodę Nobla. Lech Wałęsa, działacz „Solidarności”, pierwszy prezydent w wolnej Polsce i ogólnie zasłużona osoba, ciesząca się olbrzymim uznaniem na świecie traktował swoją żonę jako kobietę do wypełniania zadań domowych. Danuta Wałęsa sama piszę, że jak był „rozkaz”, to należało go wykonać. Nie wchodziła ze swoim małżonkiem w dyskusje, czy wypada, czy należy i dlaczego tak, a nie inaczej. Nie byli dla siebie partnerami do rozmowy, a dwojgiem ludzi, którzy traktowali życie zadaniowo. Jest problem należy go rozwiązać. Pan mąż robił to, w „wielkim świecie”, żona w domu. 

Wbrew informacjom pojawiającym się w mediach, Danuta Wałęsa nie oczernia w tej książce swojego męża, chociaż dziwić może, fakt że cały czas pisze o nim per „Wałęsa”, prezydent itd. Nie ma Leszka. Zdaje sobie sprawę, że jest on żywą legendą, zrobił dla swojego kraju wiele i zapisze się w historii, ale przez wiele lat wspólnego życia był tylko obok niej.  Stąd chyba ten dystans. Nie ma do niego pretensji, ukrytych żalów (oprócz tego, że nie przynosił jej nigdy kwiatów). Może chwilami tylko zarzuca sobie brak stanowczości wobec męża, własnego zdania i odpowiedniej pozycji w małżeństwie. Można nawet stwierdzić, że przybierała rolę myszki przepędzanej z kąta w kąt.

Gdzieś przeczytałam, że tytuł tej książki bardziej pasowałby do nazwy brazylijskiego serialu niż wspomnień żony byłego prezydenta.  I chyba jest w tym wiele racji. Troche tajemnic w tej autobiografii Danuta Wałęsa zdradza, chociaż  nie są one przesadnie skandaliczne. Pisze wiele o swoich przemyśleniach na temat „znanych” tego kraju, sytuacji w jakiej przyszło jej żyć, problemach z jakimi musiała się zmagać w latach 70. i 80. Trudniej mi znaleźć na około 500 stronach książki zbyt wiele zdradzonych sekretów. Są to raczej refleksje, które w naturalny sposób należą do naszego wewnętrznego świata. W mojej ocenie prezdynetowa wręcz, udowadnia, że przez całe życie nie zrobiła czegokolwiek, czego dziś by żałowała. Los napisał dla niej niełatwy scenariusz, ale to dzięki niemu mogła przeżyć wiele niezapomnianych chwil i poznać osoby, która miały na nią ogromny wpływ. Tu mam na myśli głównie papieża Jana Pawła II (jemu poświęcony jest cały rozdział).

W „Danucie Wałęsie. Marzeniach i tajemnicach”, bawiły mnie też stwierdzenia  że niemalże nikt i nic nie robił na autorce wrażenia. Co tam wizyta prezydenta USA w ich domu, co tam kampania prezydencka męża. Nic nie warte było tego, aby mogły pojawić się zbędne emocje. Jedynie wspomniany już JPII oraz dzieci były w stanie je wywołać.

Chyba każda Polka, gratuluje w duchu siły, którą musiała w sobie wygenerować Danuta Wałęsa, aby wychować ośmioro dzieci. Z jej opisów wynika, że pojawiały się osoby do pomocy, zdarzało się wsparcie materialne, ale nie oszukujmy się. Obsłużenie fizyczne i emocjonalne tylu dzieci, to nie lada wyczyn. Szczególnie, że męża zwykle w domu nie było.

Nie będę już przedłużać, bo o tej autobiografii pisać można wiele. Dodam jeszcze, że w trakcie lektury czuć, że prezydentowa pisała ją samodzielnie. Zdania są krótkie, energiczne, zwięzłe, czyli takie jakie wypowiada Danuta Wałęsa. Oczywiście całość przeszła odpowiednia redakcję, ale żaden literat w książce swoich palców nie maczał. Jedyne do czego mogę się przyczepić, to zbyt mało krytycyzmu wobec własnej osoby. Autorka mogła napisać więcej o  słabościach, załamaniach itd . One się pojawiają, ale są zbyt lakoniczne.  Można chwilami odnieść wrażenie, że robi z siebie siłaczkę, która zmagała się ze wszystkimi przeciwnościami świata, a wszystko co złe to wina nieobecności męża i ustroju. To potwierdza tylko moją opinię, że lepsze są biografie niż autobiografie emocjonalne.  Gdy piszemy o sobie, zawsze będziemy się starali coś ukryć, przemilczeć, a niektóre sprawy wyolbrzymić. Ale książkę i tak warto przeczytać. Nie trzeba się jednak zrażać objętością. Duża liczba ciekawych zdjęć sprawia, że można ją „połknąć” w 3-4 wieczory. Niektórzy zapewne  zrobią, to jeszcze szybciej. 

niedziela, 11 grudnia 2011

„Moje życie. Moja historia” Ryan Giggs

Męski punkt widzenia czyli recenzja Łukasza...

„Moje życie. Moja historia”
Mam ostatnio „fazę” na książki sportowe. Obecnie na tapecie jest „Michael Schumacher: The Edge of Greatness”, a poprzednio przeczytałem autobiografię Ryana Giggsa pod mało odkrywczym tytułem: „Moje życie. Moja historia”. Giggs jest walijskim futbolistą, wieloletnim zawodnikiem mojej ulubionej drużyny (Manchesteru United), z którą odniósł szereg sukcesów. Stąd też na przetłumaczenie i wydanie tej pozycji w Polsce czekałem z niecierpliwością.

Książka nie jest typową autobiografią. To raczej zbiór anegdot podzielonych na poszczególne sezony z piłkarskiego życia Giggsa. Czasem są one ze sobą powiązane przyczynowo-skutkowo, a czasem nie, przez co całość sprawia wrażenie nieuporządkowanego sportowego pamiętnika lub zapis chaotycznego bloga. Ale wbrew pozorom nie przeszkadza to aż tak bardzo, bo historyjki są ciekawe. W lekki, łatwy i przyjemny sposób dają możliwość przyjrzenia się temu, co dzieje się w głowie zawodowego piłkarza przeżywającego wzloty i upadki swojej kariery.

A że jest ona niezwykle bogata (Giggs, mimo niemal 38. wiosen na karku, wciąż świetnie gra!), w książce znajduje się mnóstwo smaczków z gatunku „tajemnice szatni”. Dowiadujemy się, którzy piłkarze mogli sobie pozwolić na więcej w obecności legendarnie surowego trenera sir Aleksa Fergusona, kto był największym „jajcarzem” w zespole Manchesteru albo dlaczego David Beckham tak często zmieniał fryzurę. Poszczególne rozdziały są luźne i zabawne, co ważne – wolne są od formy „laurki” cechującej często biografie słynnych sportowców. Piłkarz o swojej karierze i drużynie pisze bez ściemy, nie przypisuje swoich osiągnięć tajemniczym talentom i boskim interwencjom.

I wszystko byłoby super, gdyby nie dwie rzeczy. Po pierwsze, książka ma bardzo określoną grupę docelową. Na przykład osoba, która nie interesuje się piłką nożną i nie wie, że Paul Scholes to niski i rudy facet, nie zrozumie żartów z nim związanych – i tak dalej. Generalnie, przynajmniej podstawowa wiedza na temat futbolu i drużyny Manchesteru United bardzo pomaga w rozumieniu tego, co Giggs pisze, i kontekstu. Małe są szanse, że książka ta zainteresuje innego odbiorcę, bo jest skupiona w 100 proc. na sporcie.

Choć z drugiej strony, to w sumie dobrze. Klasyczne autobiograficzne wstawki o szczęściu, miłości i cieple ogniska domowego w wykonaniu Walijczyka byłyby – przynajmniej dla mnie – niestrawne. Wszystko przez skandale seksualne z Giggsem w roli głównej. Do regularnego współżycia z nim przyznała się nawet... jego bratowa!

Zatem sport, sport i jeszcze raz sport. Tu Ryan Giggs może pozostawać absolutnym wzorem. Takie nie jest na pewno tłumaczenie (autorstwa dziennikarza sportowego Michała Pola), a przede wszystkim polskie wydanie. Tak pełnej literówek, a nawet błędów ortograficznych (!) książki dawno nie trzymałem w ręku. Mam wrażenie, że wydawca chciał jak najszybciej dostarczyć pozycję do rąk kibiców i nie zadał sobie nawet trudu przeczytania całości tekstu.

Summa sumarum, „Moje życie. Moja historia” Ryana Giggsa to lekka, łatwa i przyjemna lektura na 3-4 wieczory (230 stron z dużą czcionką i marginesem), która jako ewentualny prezent choinkowy ucieszy przede wszystkim fanów futbolu. Karolina nie wierzy, że tekst jest w ogóle autorstwa Giggsa, ale ja bardzo chciałbym wiedzieć, że jest inaczej. Chciałbym wierzyć, że piłkarz-legenda, doświadczony życiowo i sportowo człowiek, który otarł się o tytuł szlachecki, jest w stanie zebrać do kupy i wydać swój własny pamiętnik. W innym razie – gdzie te sportowe wzorce?