środa, 27 lipca 2011

Radość oczekiwania i "Ania z Zielonego Wzgórza"

„Ania z Zielonego Wzgórza” to książka mojego dzieciństwa. Przeczytałam ją co najmniej kilka razy. Poniżej fragment, który pamiętam do dziś. Przypomina mi się szczególnie przed urlopem, na który z utęsknieniem czekam. Jeszcze tylko cztery dni pracy… Jestem ciekawa czy więcej osób zgadza się z Anią? Bo ja na pewno.

„- Ależ, Marylo oczekiwanie na to, co ma nastąpić, to połowa przyjemności! Nawet jeśli marzenie się nie spełni, nic nie może cię powstrzymać przed radością oczekiwania! Pani Linde często mówi: Błogosławieni ci, którzy niczego nie oczekują, bowiem nie dostąpią rozczarowania. Ja jednak uważam, że lepiej dostąpić rozczarowania, niż niczego nie oczekiwać, prawda?”


Moja "Ania" jest już stara, odrapana i zalana wodą.


środa, 20 lipca 2011

"Bojowa pieśń tygrysicy" i życie chińskiej rodziny

Czym różnią się chińskie dzieci, od tych pochodzących z Europy? Nie zgadliście, nie miałam na myśli ani koloru skóry, ani skośnych oczu. Różnią się sposobem w jaki są wychowywane przez swoich rodziców. Można nawet pokusić się stwierdzenie, że mali Azjaci są tresowani, a nie wychowywani. Skąd to wiem? Z książki „Bojowa pieśń tygrysicy” Amy Chua. Autorka jest amerykanką chińskiego pochodzenia, która w bardzo specyficzny sposób postrzega szczęście swoich dwóch córek. Oczywiście jest on dziwny tylko dla nas, dla ludzi zachodu.

Najważniejsze dla niej, to zapewnić swoim dzieciom „dobry start”. A może się to stać tylko dzięki osiąganiu przez nie w wieku szkolnym maksymalnie najlepszych wyników we wszelkich możliwych dyscyplinach. Chińska matka zmusza więc swoje pociechy do ciągłej pracy, nauki i ćwiczeń z instrumentem muzycznym. Sophii (starsza) gra na fortepianie, a Lulu (aby nie tworzyć konkurencji) została przysposobiona do skrzypiec. Dziewczynki nigdy w pełni nie zadowalają swojej rodzicielki, która raz po raz podnosi im poprzeczkę. Pierworodna dzięki swojemu łagodnemu charakterowi zgadza się na życie w kieracie ciągłych prób. Młodsza to mały diabełek i wciąż wchodzi w konflikt ze swoją matką. Najlepiej tę sytuację opisują przemyślenia samej autorki:

„(…) chiński model wychowawczy to chyba jedna z najtrudniejszych rzeczy pod słońcem. Bywa, że narażasz się na niechęć osoby, którą kochasz, i która (masz nadzieję) tę miłość odwzajemnia; to napięcie trwa między wami bez przerwy i nie ma mowy o „przełomie”, po którym wszystko staje się łatwiejsze. Wręcz przeciwnie, metoda chińska – przynajmniej gdy próbujesz napisać ją w Ameryce – to wieczna batalia wymagająca całodobowego zaangażowania, przebiegłości i hartu ducha.”

Sophie i Lulu nie mają więc wyboru i poddają się tresurze prowadzonej przez matkę. Chociaż słowa te brzmią bardzo groźnie, to gdy czyta się książkę, Amy w wielu sytuacjach wzbudza pozytywne uczucia. Ja zaczęłam się nawet zastanawiać nad tym, że ona może mieć po części rację.

„Zachodni rodzice starają się szanować indywidualność dziecka, nakłaniają je do tego, aby za głosem serca, wspierają dokonywanie przez nie wybory, chwalą na każdym kroku i stwarzają mu cieplarniane warunki. Z kolei, zdaniem Chińczyków, najlepsza szkoła życia to uświadomienie dziecku jego możliwości i uzbrojenie go w umiejętności, nawyki i wiarę w siebie, których nikt nigdy mu nie odbierze. Dzięki temu może lepiej radzić sobie w życiu."

Jestem ciekawa ilu czytelników zwróciło uwagę na poświęcenie Chua dla swoich dzieci. Może w swoich metodach wychowawczych jest bardzo drastyczna, wymaga najlepszych ocen i wyprzedzania rówieśników na wszelkich możliwych polach, ale jej zaangażowanie, charyzma i samodyscyplina też są godne podziwu. Wielu rodziców patrząc np. na zmęczone nauką dziecko dałoby mu odetchnąć. Ale wtedy Amy jeszcze bardziej podkręca śrubę, bo wie, że jej córkę stać na dużo więcej. Nie zniechęcają jej protesty Lulu i konieczność podróżowania z dzieckiem przez cały dzień, aby zawieść je na lekcje gry u renomowanej nauczycielki. Czasem jej desperacja w popychaniu dzieci do doskonałości jest niebywała. Może to jest sposób na wychowanie utalentowanego dziecka? Nawet nie zszokowała mnie scena, gdy nie przyjęła narysowanych przez swoje córki laurek z wyrazami miłości. Dlaczego? Bo nie były staranne, a dziewczyny nie wykazały dość zaangażowania w ich przygotowanie. Każdy zachodni rodzic rozczuliłby się na widok takiego prezentu. A chińska matka wie, że sama daje z siebie 100 proc. dla od swoich dzieci i tego samego wymaga od nich.

Kim teraz bym była, gdyby moi rodzice zastosowali taką metodę?


"Bojowa pieśń tygrysicy" Amy Chua

Na koniec polecając wszystkim książkę z całego serca, przytoczę co Sophii i Louisie nigdy nie wolno było robić


• nocować u koleżanki

• bawić się tamże

• grać w szkolnym przedstawieniu

• narzekać, że nie grają w szkolnym przedstawieniu

• oglądać telewizji i grać w gry komputerowe

• decydować o wyborze kółek zainteresowań

• dostawać oceny niższe niż szóstka

• nie być najlepszymi w klasie ze wszystkich przedmiotów z wyjątkiem dramatu i gimnastyki

• grać na czymś oprócz fortepianu lub skrzypiec

• nie grać na fortepianie lub skrzypcach

czwartek, 7 lipca 2011

Drotkiewicz: "Jeszcze dzisiaj nie usiadłam"

Zupełnie nie wiem dlaczego sięgnęłam po tę książkę. To był impuls w księgarni. Silna, niewyjaśniona potrzeba. „Jeszcze dzisiaj nie usiadłam” Agnieszki Drotkiewicz to zbiór wywiadów z przypadkowo wybranymi osobami. Ja zaś wywiad uznaję głównie jako gatunek prasowy. Są oczywiście świetne książki będące wywiadem rzeką np. Zbigniewa Mentzla z Leszkiem Kołakowskim. One zasługują na wydanie. Nawet nie wyobrażam sobie tego, aby miały być publikowane w częściach w jakiejś gazecie. Współcześnie jednak coraz więcej osób chce się poczuć jak pisarz, zobaczyć swoje nazwisko na okładce. Najprostszą w moim mniemaniu formą zaistnienia na półkach księgarni jest zrobienie kilku wywiadów ze znanymi osobami i sprzedanie ich w formie grubego wydawnictwa. Większość z nas lubi zaglądać pod kołdrę sąsiada, a już tym bardziej celebryty bądź kogoś szanowanego dlatego dajemy się skusić na tego typu książki. Jak widać ja też uległam.

"Jeszcze dzisiaj nie usiadłam" to nie jest poradnik dla zapracowanych pań domu

Mimo mojego negatywnego wstępu „Jeszcze dzisiaj nie usiadłam” przeczytałam bez problemu. Rozmowy w większości są ciekawego. Chociaż muszę się przyznać, że dwóch (z Basilem Kerskim i Hanną Kowalczyk) nie doczytałam do końca i nie żałuję. Z przyjemnością zaś chłonęłam słowa Moniki Richardson, która wygląda czasem w telewizji jak głupiutka blondynka, a tak naprawdę jest kobietą z charakterem. Osobowością, która ma dużo do powiedzenia i szuka w życiu spełnienia. Agnieszka Kozak opowiadała trochę o ateizmie, a ten temat zawsze mnie interesuje. Namawiała też do tego, aby nie odmawiać sobie w życiu przyjemności. Jej słowom powinnam baczniej się przyjrzeć, bo niestety mam tendencje do umartwiania się i postrzegania świata w czarnych barwach.

Największą frajdę sprawił mi oczywiście wywiad z Dorotą Masłowską. Nie znoszę oglądać z nią wywiadów. Maniera z jaką mówi jest irytująca. Ale czytanie tego co już powiedziała to prawdziwa przyjemność. Ta dziewczyna (lub może już bardziej kobieta) ma niezwykły dar obserwacji. Potrafi dostrzec to czego przeciętny człowiek nie widzi. Kilka lat temu miała do niej bardzo negatywny stosunek. Teraz jest już zupełnie inaczej, bo staram się jej nie oglądać a tylko czytać myśli przelane na papier. Na zakończenie zacytuje jedno ze zdań wywiadu "(...) jesteśmy w Polsce gdzie panuje uzależnienie od nieszczęścia i wieczny listopad i niepokój jako źródło poczucia bezpieczeństwa." I czy to nie jest sama prawda?
Książka Drotkiewicz jest przyjemna, nie mogę rzucać tu żadnymi złymi słowami. Nie będę jej jednak nikomu polecać, ani też odradzać zakupu. Jak trafi w wasze ręce przeczytajcie. Jeśli nie, to nic nie stracicie.
PS Zupełnie bym zapomniała. Motywem niby scalającym wszystkie wywiady jest pytanie „jak żyć”. Dla mnie zadane często na siłę jako próba wytworzenia wspólnego elementu łączącego wszystkie rozmowy.

PS 2 Postaram się w najbliższym czasie napisać więcej o innych rozmówcach, ale dziś już nie mam na to siły. Pozdrawiam wszystkich, którzy doczytali tę notkę do końca.