niedziela, 19 czerwca 2011

"Trucicielka". Opowiadania Erica-Emmanuela

Na „Trucicielkę” Erica-Emmanuela Schmitta trafiłam zupełnie przez przypadek w wypożyczalni. Mogę nawet napisać, że to książka mnie znalazła i uwiodla. Stała na wystawce niczym panna na wydaniu, prezentująca swoje wdzięki i hipnotyzująca wzrokiem. Do tego bibliotekarka rzuciła na jej temat kilka pochlebnych słów. I jak tu było jej nie zabrać do domu? Nie miałam wyjścia. Jej urok był tak wielki, że „zaliczyłam” ją w jeden dzień… Ale dosyć tych dwuznacznych personifikacji lektury, powróćmy na ziemię.

Jak wspominałam na tym blogu, najbardziej lubię czytać reportaże, książki podróżnicze, mniej przepadam za powieściami. Ale czasem potrzebna jest odskocznia. Była nią właśnie „Trucielka”. Jest to zbiór czterech opowiadań, a tytułem pierwszego z nich (moim zdaniem najsłabszego) nazwano całe wydawnictwo. Każde z nich łączy obsesja, która wpływa na życie bohaterów. Można nawet stwierdzić, że ma destrukcyjny wpływ na ich egzystencję. W każdym pojawia się też święta Rita od przypadków beznadziejnych, od spraw niemożliwych. Jak pisze na końcu książki sam autor „(…) Czasem błyszczy ironią, czasem cynizmem, niekiedy wyzwala jakieś działania albo niesie nadzieję. (…)”.

"Trucicielka" Eric-Emmanuel Schmitt

Nie będę streszczać każdego z opowiadań, nie ma to sensu. Napiszę tylko, że mi najbardziej spodobała się „Elizejska miłość” o trudnym uczuciu łączącym prezydencką parę Francji - Henriego i Catherine. On ją zdradza, ona o tym wie i go nienawidzi. Gdy wypomina mu jego kłamstwa, on chce się rozwieść. Prezydentowa szantażując go wyjawieniem na jaw politycznych sekretów odmawia rozwodu. Wydawałoby się, że ta gehenna będzie trwać latami, ale przerywa ją choroba Catherine. Tyle wprowadzenia. Resztę polecam przeczytać samemu. Ta historia zupełnie was zaskoczy swoją przewrotnością. W sumie każde opowiadanie ma niespodziewane zakończenie.

Eric-Emmanuel Schmitt w swoich rozważaniach na końcu „Trucicielki” poruszył dodatkowo jeszcze jedną ważną sprawę. Większość czytelników opowiadania traktuje jako gatunek literacki gorszej kategorii. Objaw lenistwa i zmęczenia autora, który nie jest w stanie spłodzić nic większego. Bo wolimy wiele grubych warstw, rozdziałów z opisami, dialogami, „które mają gęstość codziennej paplaniny”. Lubimy czuć na kartkach znój i pot pisarza. Rzadko się zaś zastanawiamy jak pisze Schmitt, że „Wyłuskanie z opowiadania tego, co w nim niezbędne, unikanie niepotrzebnych perypetii, spowadzenie opisu do sugestii, odtłuszczenie tekstu, pozbycie się wszelkich autorskich upodobań to wymaga czasu, to wymaga godzin analizy, krytyki.” Dało mi to do myślenia. Chyba też przestanę traktować opowiadania jako lekki przerywnik między niby poważniejszymi książkowymi pozycjami. Ta forma daje nam możliwość bliższego zapoznania się z treścią i głębszą jej analizę. Opowiadania możemy odnieść do swojego życia, mogą stać się dla nas nauczycielem jednej lekcji.

PS Nie lubię pożyczać książek z biblioteki, bo muszę się z nimi później rozstawać. Ale cóż, czasem trzeba wprowadzać oszczędności. ;)

środa, 15 czerwca 2011

"Książki. Magazyn do czytania" od "Gazety"

Można już kupić „Książki. Magazyn do czytania”. Nie należy on do najtańszych, bo za 74 strony trzeba zapłacić prawie 10 zł, ale jest tego warty. W magazynie nie ma zbyt dużo reklam, sama esencja o najnowszych, najbardziej popularnych i najciekawszych wydawnictwach. Są też teksty ciekawych osób np. Mari Janion, o ciekawych osobach np. Marshallu McLuhanie czy rozmowy z ciekawymi ludźmi np. Oliverem Sacksem. Do tej pory nie było tego typu magazynu na naszych półkach, więc naprawdę warto skorzystać z okazji. Nie wiadomo kiedy Agora znów się pokusi na wydanie „Książek”. Polecam.

"Wyborcza" rozpoczęła w poniedziałek akcję "Czytamy w Polsce". Ma ona na celu promowanie czytelnictwa. Nie jest to tygodniowy zryw. "Gazeta" chce przekonać Polaków, że do książek zaglądać warto z różnych powodów. Ja też zachęcam do odwiedzenia serwisu całego przedsięwzięcia - "Czytamy w Polsce"





poniedziałek, 13 czerwca 2011

Niezbędnik ateisty. Rozmowy Piotra Szumlewicza


"Niezbędnik ateisty. Rozmowy Piotra Szumlewicza"

Książka „Niezbędnik ateisty. Rozmowy Piotra Szumlewicza” wpadła w moje w ręce w okolicach Wielkanocy. Jako, że święta interesują mnie głównie z racji wolnych od pracy dni, z przekory postanowiłam ją kupić.

Autor rozmawia z ludźmi nie wierzącymi w boga. Są to osoby, które już w młodości zdecydowały, że z wiarą i kościołem (w Polsce dotyczy to przede wszystkim katolicyzmu) nie chcą mieć nic wspólnego. I chociaż jest to trudne w państwie wyznaniowym, starają się żyć według własnych norm. Inni zaś nie sprzeciwiają się wielu zakorzenionym w naszej kulturze zwyczajom i rytuałom. Ateizm manifestowany jest na różne sposoby. Jak pisze we wstępie Magdalena Środa, etyczka, filozofka, feministka, publicystka może to być niechęć wobec wszechwładzy Kościoła w Polsce, jako brak potrzeby uznania jakiegokolwiek absolutu, jako niechęć do zachowań irracjonalnych, jako przekonanie, że religia zubaża i upraszcza świat, że nader często bywa zarzewiem fanatyzmu. Ale też często nie musi się w ogóle manifestować żadnymi niechęciami.

„Niezbędnik” podkreśla, że poczucie sensu życia, patriotyzm, szacunek dla uniwersalnych wartości moralnych nie zawsze muszą być związane z wiarą. A religia w Polsce zajęła całą sferę moralności tworząc ułudę katolickiego uniwersalizmu. Etyka nad Wisłą polega głównie na posłuszeństwie co rodzi hipokryzję. Osoby, które chcą być uznawane za wierzące są posłuszne w deklaracjach, ale i tak robią swoje. Poza tym czują się zwolnieni z myślenia, które wymaga wiedzy i znajomości argumentów. Magdalena Środa zwraca uwagę na jeszcze jeden istotny fakt. W Polsce często katolicy nie mogą zrozumieć, że można po prostu w nic nie wierzyć. Nie wyznawać żadnej wyższej istoty. Dla nich tacy ludzie są jakby niepełni, ułomni, albo kłamią. W naszym kraju przyznanie się do bycia ateistą jest nadal aktem odwagi wobec zbiorowości z jej irracjonalizmem.

Ateizm a rytuały? Tak to jest problem. W Polsce Kościół ma na nie monopol. Szczególnie widoczne jest to, gdy przychodzi czas ślubu bądź pogrzebu. Wiele osób, które na co dzień deklaruje swoją niewiarę, gdy chcą zawrzeć związek małżeński swoje kroki kierują do kościoła. Ślub cywilny ze swoją ascetyczną oprawą jest dla wielu wybrakowany, niepełny. Może warto się zastanowić nad nadaniem mu bardziej spektakularnej formy bądź wyrażeniu zgody na udzielanie ślubów w tzw. „terenie”. Czy oglądane przez nas na amerykańskich filmach przysięgi na plaży bądź w parku są czymś złym? Według mnie kategoryczni nie! A wracając do pogrzebów to są one momentem granicznym. Ci co zostają na wśród żywych są bardziej wrażliwi i potrzebują wsparcia. Niestety w takich chwilach sądzą, że nie ma alternatywy i jedynym godnym pogrzebem jest pogrzeb katolicki. Nie wiem jak wygląda taka uroczystość w wydaniu ateistycznym, ale z tego co można przeczytać w książce jest równie godna.

Miało być o książce, a skończyło się na moich wywodach o ateizmie. "Niezbędnik" polecam wszystkim, wierzącym i niewierzącym, aby czasem szerzej otworzyli oczy. Rozmowy się naprawdę bardzo ciekawe i różnorodne. Poniżej kilka ciekawych fragmentów, które zaznaczyłam podczas lektury.

Roman Kurkiewicz

„Czesław Miłosz mówił, że Polska to kraj ludzi niewierzących, ale praktykujących, w którym religia jest powierzchowna, rytualna, ceremonialna. W Polsce mamy katolicyzm kulinarny, którego istotą jest karpik na wigilię i jajeczko Wielkanocne. Ateizm na tym tle to trudna postawa, wymagająca refleksji."

Justyna Dąbrowska

„Dla młodych ludzi, którzy znajdują się już w orbicie etyki seksualne Kościoła, spowiedź może być powodem niepotrzebnego cierpienia. Zaczynając od stosunku Kościoła do masturbacji, poprzez zakaz współżycia przed ślubem, po metody in vitro. Może więc Kościół nie akceptuje człowieka takim, jaki on jest w swojej istocie? To mi się bardzo kłóci z tym, jak pojmuję miłość… Bo mnie się wydaje, że miłość polga na przyjęciu drugiego człowieka z całym dobrodziejstwem inwentarza.

Michał Kozłowski

„(…) po stronie katolickiej występuje tendencja do jak najściślejszego powiązania rytuałów i symboli religijnych z państwowymi. Cel tej strategii jest dość jasny – quasi monopol ideologiczny wzmacniany aparatem państwa. Niezależnie od tego, jakie idą za tą wizją rzeczywiste praktyki, wyklucza ona ze wspólnoty policztycznej niewierzących i innowierców. Na każdą krytykę tego stanu rzeczy reaguje się oskarżeniami o prześladowanie. To swoista taktyka odwrócenia: potężny Kościół przedstawia się jako ofiara, aby usprawiedliwić własną agresję (…)”

Paweł Borecki

„Sądzę natomiast, że może się rozszerzać zjawisko praktycznego ateizmu według formuły: żyję tak, jakby Boga nie było, a tak w ogóle to mało mnie to obchodzi. Jak mam potrzebę to idę do księdza. >>chrzcij mi dziecko<< >>udziel mi ślubu&<<, >>pochowaj mi krewnych<<. Czy to jest dobre? Chyba nie, bo życie trzeba przeżywać świadomie, a nie wyłącznie na zasadzie jamy chłonąco-trawiącej i zaspokajania hedonistycznych potrzeb.”

Renata Dancewicz

„Dopiero po trzydziestce zaczęłam się bardziej zastanawiać nad religią i stwierdziłam, że to dla mnie ważne, aby się w ten sposób określić. Stałam się bardziej świadomą ateistką i nawet myślałam o apostazji, ale mam pięcioro dzieci chrzestnych, wiec nie chciałam ich osierocić.”

niedziela, 12 czerwca 2011

"Gaumardżos" czyli papierowa podróż w nieznane

Jak tylko usłyszałam, że Marcin Meller i Anna Dziewit-Meller piszą książkę „Gaumardżos! Opowieści z Gruzji” wiedziałam, że muszę ją mieć. Nie dlatego, że jakoś specjalnie interesuje mnie ten kraj. Raczej dlatego, że tak bardzo zafascynowani są nim autorzy. Byłam ciekawa co tak mocno oczarowało dwójkę młodych Polaków w tym odległym kawałku świata. Jakie niezwykłości mają tam miejsce, skoro jeżdżą w te strony w każdej wolnej chwili. 

Czy moje wścibstwo zostało zaspokojone? W dużej mierze tak. Wiem, że Gruzja to dla nich kraj z poplątaną historią, której supełki można bez końca rozwiązywać. Kraj piękny i malowniczy, gdzie widoki zapierają dech w piersiach. Kraj nadzwyczaj gościnnych ludzi, dla których odmowa przyjęcia zaproszenia to plama na honorze. Kraj zamieszkany przez obywateli lubiących bawić się, śpiewać, pić i jeść bez umiaru (a wino i jedzenie mają podobno znakomite). I kraj gdzie przepisy ruchu drogowego są tylko dla przyjezdnych. 

Niby dowiedziałam się wiele, ale to co wymieniłam to zaledwie garsteczka informacji o Gruzji jakie zamieścili w swojej książce Mellerowie. Ale ja nadal tej ich miłości nie rozumiem. Może musiałabym tam pojechać i na własne oczy zobaczyć Tbilisi czy inne miasta. Przyszła mi też teraz do głowy teza, że może są miejsca na ziemi, które pasują do naszych charakterów. Romantycy zakochują się po uszy we Francji, miłośnicy orientu i nowych technologii za swój dom uznają Japonię, pedantyczni bankowcy na pewno odnajdą się w Szwajcarii, a ogniste charaktery w Hiszpanii. Może i do mnie – poukładanej realistki, twardo stąpającej po ziemi, z uśpioną artystyczną duszą pasuje jakieś miejsce?

Ale wracając do książki… Każdy rozdział potwierdza, że jest pisana przez dwójkę dziennikarzy ze sporym poczuciem humoru. Autorzy nie silą się na pseudo-literacki język i skomplikowane zabiegi stylistycznoartystyczne. Mają w głowie sporo wiedzy na temat Gruzji i dzielą się nią z czytelnikiem nie owijając w bawełnę. Reportaż w czystej postaci. I chociaż Mellerowie swoją miłością do Gruzji mnie nie zarazili „Gaumardżoś” to lektura obowiązkowa dla wszystkich, którzy tak jak ja kochają papierowe podróże.

PS Ważna informacja dla wzrokowców, w kiążce aż roi się od ciekawych zdjęć.

"Gaumardżos! Opowieści z Gruzji"